„Kapłan diabła”, zbiór tekstów rozproszonych Richarda Dawkinsa, jest może nieco chaotyczny, ale na pewno nie jest nudny. Bo Dawkins nigdy nie bywa nudny.
"Kapłan diabła" Richard Dawkins / Media

Kiedy wiosną 2007 roku wyszedł po polsku „Bóg urojony” Richarda Dawkinsa, najgłośniejszy ateistyczny manifest współczesności, przeszedł u nas w dużej mierze niezauważony – nie mieścił się bowiem jeszcze w politycznej i społecznej narracji. Wtedy była to ekstrawagancja jakiegoś postrzelonego Anglika. Minęło zaledwie sześć lat z niewielkim hakiem i sytuacja jest już zgoła odmienna: gdyby „Bóg urojony” ukazał się dziś, wybuchłaby zapewne gigantyczna awantura – a to dlatego, że znaleźliśmy się w samym epicentrum wojny kulturowej. Z jednej strony ludzie masowo odchodzą od religii, przyznanie się do ateizmu przestaje być rodzajem wstydliwego coming outu, a Kościół katolicki ma, delikatnie rzecz ujmując, wyjątkowo złą prasę. Z drugiej zaś można zaobserwować równie potężną mobilizację po stronie religijnych konserwatystów, czego wyrazem jest choćby nagonka na homoseksualizm czy „gender” (piszę to celowo w cudzysłowie, jako że demonizm owego „gender” nie ma nic wspólnego z rzeczywistą materią badań nad kulturowym aspektem płci). W sumie więc szkoda, że manifest Dawkinsa wydano – naturalnie bez złych intencji – przedwcześnie, bo afera o Dawkinsa bardzo by się nam teraz przydała. Wreszcie byłoby się o co kłócić.

Zanim Richard Dawkins został twarzą ruchu ateistycznego, a ukute przez niego hasło („Bóg prawdopodobnie nie istnieje, więc przestań się martwić i ciesz się życiem”) ozdobiło w 2009 roku londyńskie autobusy, był zoologiem, specjalistą od neodarwinowskiej teorii ewolucji i co niewykluczone, jednym z najwybitniejszych popularyzatorów nauki w dziejach. Jego książki, takie jak „Samolubny gen” (1976) czy „Ślepy zegarmistrz” (1986), wyprowadziły nowoczesny ewolucjonizm z laboratoriów i zawalonych papierami gabinetów ku szerokiej publiczności, pozwalając odsunąć w niebyt prymitywne twierdzenia „darwinizmu społecznego”. Dawkins dał też początek nowym technikom analizy kultury, powołując do życia pojęcie memu i opisując rozprzestrzenianie się idei w terminach zastrzeżonych dotąd dla genetyki i epidemiologii. Krótko mówiąc, krytyka, jaką kieruje Anglik pod adresem religii instytucjonalnych, to nie są rojenia szaleńca – stoją za nimi wiedza, doświadczenie, zdrowy rozsądek, umiejętność klarownego formułowania własnych sądów i niezrównany talent polemiczny.

„Kapłan diabła” swoim tytułem sugeruje jakąś religioznawczą rozprawę, ale sprawy mają się inaczej – to zbiór rozmaitych tekstów rozproszonych Dawkinsa: przemówień, artykułów prasowych, wspomnień o zmarłych przyjaciołach, wstępów do książek innych specjalistów. Jest to zestawienie dosyć chaotyczne – meandrujące od refleksji na temat filozofii nauki, przez uwagi o Darwinie, memetyce, medycynie, głupocie pseudonaukowej humanistyki, po dzieje twórczego sporu między Dawkinsem a innym wpływowym ewolucjonistą Stephenem Jayem Gouldem – i należy je traktować raczej jako uzupełnienie najważniejszych tekstów autora „Rozplatania tęczy”. Niemniej również w tej antologii znajdziemy parę perełek. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak jasno i jednoznacznie wytłumaczyć dziecku różnicę między religią a nauką, zachwyci was kończący zbiór list „Dobre i złe powody, by wierzyć”, skierowany przez Dawkinsa do swojej 10-letniej wówczas córki. Jeśli chcecie się dowiedzieć, jakie notatki czytywał niegdyś premier Tony Blair, zapoznajcie się z błyskotliwą „Nauką, genetyką, etyką”. Znakomity jest też esej „Wyzwanie informacyjne”, rzecz o cyfrowej naturze dziedziczności, a także ostra wypowiedź autora po zamachach z 11 września 2001 roku („Czas podnieść głowę”) czy rozprawa „Wirusy umysłu” o naszej skłonności do przyswajania rozmaitych absurdalnych dogmatów. Dawkinsa po prostu warto znać.

Kapłan diabła | Richard Dawkins | przeł. Michał Lipa | Helion 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6