W tym obszernym zbiorze korespondencji autor „Solaris” ujawnia się jako korespondent błyskotliwy, pełen temperamentu, żywo zainteresowany sytuacją na świecie, skłonny do wygłaszania odważnych sądów politycznych nawet wtedy, gdy wie, że jego listy przechwytuje bezpieka.

W osobie młodego slawisty z Indiana University Michaela Kandla Stanisław Lem znalazł nie tylko przyjaciela, lecz także pośrednika, który autorowi „Solaris” miał umożliwić wkroczenie na rynek amerykański. Lem wysoko cenił angielskie przekłady Kandla „Dzienników gwiazdowych”, „Całkowitej próżni”, „Kongresu futurologicznego” czy „Pamiętnika znalezionego w wannie”, wielu literaturoznawców uznało je za wybitne. Amerykański tłumacz podjął się arcytrudnego zadania, przedzierając się przez gąszcz językowych łamigłówek, subtelnych gier i neologizmów, jakimi naszpikowana była proza polskiego pisarza. Listy do Kandla, które Lem pisał w latach 70. i 80., są po części sprawozdaniem ze wspólnej pracy nad przekładami. Ale, rzecz jasna, nie tylko. W tym obszernym zbiorze korespondencji autor „Solaris” ujawnia się jako korespondent błyskotliwy, pełen temperamentu, żywo zainteresowany sytuacją na świecie, skłonny do wygłaszania odważnych sądów politycznych nawet wtedy, gdy wie, że jego listy przechwytuje bezpieka. Im jednak dalej, tym więcej odnajdziemy w Lemie frustracji, niepokojów, zniechęcenia. Wybitny pisarz jest przekonany o własnej wielkości, choć czuje się niezrozumiany, ma świadomość barier uniemożliwiających mu karierę, jakiej pragnął. Marzenia o tytułowej „sławie i fortunie” stają się ironicznym refrenem listów.

Sława i fortuna. Listy do Michaela Kandla 1972–1987 | Stanisław Lem | Wydawnictwo Literackie 2013 | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 5 / 6