W nowej książce znakomitej reportażystki Małgorzaty Szejnert "My, właściciele Teksasu" nie jest ani tak śmiesznie jak w „Misiu” Stanisława Barei, ani strasznie jak w„Domu złym”Wojciecha Smarzowskiego. Jest prawdziwie, czyli pośrodku.

17 opowieści (jedna z 1969 r., reszta z lat 70. minionego wieku) kryje w sobie słodko-gorzki smak poprzedniego systemu. Co ważne, Szejnert nikogo tu nie ocenia, czytelnikom pozwala wyciągnąć wnioski. Bohaterowie są tu bardzo różni. Od narzekających na warunki pracownic nieistniejącego już warszawskiego Supersamu, przez generalnego projektanta miasta Nowe Tychy profesora Kazimierza Wejcherta, po kobietę z Łodzi, która mimo całkowitej utraty wzroku wychowała troje dzieci, i ludzi walczących o spadek w USA po amerykańskim oficerze polskiego pochodzenia. Najbardziej wstrząsająca jest opowieść o obozie wakacyjnym, na który zaproszone są osoby chcące adoptować dzieci oraz sieroty z domów opieki.

Organizatorzy próbują dopasować maluchy do zastępczych rodziców w myśl nie do końca realizowanej zasady „dziecko wybiera”. Na podstawie tej historii Roman Załuski nakręcił w1982 r. film „Jeśli się odnajdziemy” z Krzysztofem Kolbergerem. Ten reportaż jest doskonałym przykładem, jak Szejnert przyglądając się pojedynczym postaciom, potrafi opowiedzieć o rzeczach ważnych dla tak wielu jak prawda, szczerość czy szacunek, o których niestety często zapominamy. Na szczęście „My, właściciele Teksasu” nam o tym przypominają. Książka zdecydowanie nie tylko dla miłośników opowieści z PRL-u.

My, właściciele Teksasu | Małgorzata Szejnert | Znak 2013 | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 5 / 6