Utalentowany, pracowity, popularny – idealny materiał na gwiazdora. Ale Marcin Dorociński jest kimś więcej niż tylko gwiazdą polskiego kina.

Marcin Dorociński zdominował ten rok w polskim kinie. Na ekrany trafiły cztery filmy z jego udziałem. W trzech zagrał główne role – w długo oczekiwanej „Róży” Wojciecha Smarzowskiego, „Lęku wysokości” Bartosza Konopki, „Obławie” Marcina Krzyształowicza. Błysnął epizodem w „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida – w jednym z wywiadów wspominał, że bardzo chciał zagrać w tym filmie, bo Paktofonika i Kaliber 44 to była muzyka jego młodości. Widzowie Warszawskiego Festiwalu Filmowego mogli zobaczyć go ponadto w wybitnej „Miłości” Sławomira Fabickiego – niestety oficjalnej daty kinowej premiery tego filmu jeszcze nie ma. Do tego dochodzą premierowe odcinki serialu „Głęboka woda” oraz występ w „Merylin Mongoł” w stołecznym teatrze Ateneum. Wspaniałe osiągnięcia. Dorociński w każdej z tych ról daje popis aktorskiego kunsztu, a jestem przekonany, że to nie jest jeszcze szczyt jego możliwości.

Bohaterowie Dorocińskiego zostaną ze mną na długo. Kapral Wydra z „Obławy” pogodzony z losem, czekający na śmierć. Tomek z „Miłości” zmuszony stawić czoła rodzinnej tragedii, która spowodowała rozpad jego małżeństwa. Telewizyjny dziennikarz z „Lęku wysokości” zmagający się z psychiczną chorobą ojca, a jednocześnie gotów dla kariery odsunąć prywatne szczęście na drugi plan. Tadeusz i Róża (Agata Kulesza) z wybitnego filmu Wojciecha Smarzowskiego, poranieni przez wojnę, pozbawieni swojego miejsca w powojennej rzeczywistości – jedna z najpiękniejszych par w historii polskiego kina. Postaci grane przez Dorocińskiego mają ze sobą wbrew pozorom wiele wspólnego. Rozpaczliwie poszukują miłości, wręcz fizycznie potrzebują ciepła i bliskości innych. Dorociński potrafi to zagrać jednym spojrzeniem, jednym gestem. W wyrachowanym zabójcy odnajdzie pragnienie miłości, w kochającym mężu – gniew, w obojętnym na rzeczywistość japiszonie – niespodziewane pokłady czułości. Trudne role odciskają na nim swoje piętno: „Ja jem, śpię, żyję z kimś, kogo gram, od rana do wieczora i to czasem bywa niezła męka. Dla mnie i dla moich najbliższych” – mówił niedawno w rozmowie ze „Zwierciadłem”. Ale nie boi się nawet najtrudniejszych wyzwań. Od lat konsekwentnie buduje swoją karierę. Jest w niej miejsce także dla komercyjnych produkcji w stylu „Miłości na wybiegu” albo „Rozmów nocą”. Zgadza się na udział w produkcjach offowych: regularnie występuje w produkcjach Piotra Matwiejczyka, w 2009 roku dostał nawet Honorową Rybę – przyznawaną w Rzeszowie nagrodę za wspieranie polskiego kina niezależnego. Nie ma oporów, by wystąpić gościnnie w „Świecie według Kiepskich” czy „Heli w opałach” albo powygłupiać się na planie „Pięknych i bogatych”, parodii amerykańskich telenowel w stylu „Mody na sukces”. Ale jednocześnie Dorociński precyzyjnie waży proporcje, świadomy, jakie role dadzą widzom rozrywkę, a za jakie będziemy go pamiętali. Przy tym wszystkie swoje aktorskie zadania traktuje serio. Nie ma ról, które by sobie odpuszczał. Każdą postać dokładnie przepracowuje. – Razem zagraliśmy w pierwszym sezonie „Bez tajemnic”, a współpraca z nim była samą przyjemnością – wspomina Jerzy Radziwiłowicz. – Marcin jest zawsze świetnie przygotowany do roli, ma przemyślane to, co robi, wie, do czego zmierza. W pracy żadnych fanaberii, żadnych fochów. Konkretny, prawdziwy zawodowiec. To jest coś, co bardzo lubię.

Podobnie opowiadała „Kulturze” Anna Kazejak, jedna z reżyserek serialu „Bez tajemnic”: „Praca z tego typu aktorem to chyba marzenie każdego reżysera. Marcin wie, co chce osiągnąć w danym ujęciu, jest też szalenie pracowity i potrafi zmobilizować całą ekipę do jeszcze większego wysiłku”. Zaś Izabela Kuna, z którą zagrał m.in. w „Idealnym facecie dla mojej dziewczyny”, mówi: silny mężczyzna o niezwykłej delikatności. Kobieta chce się w nim kochać i grać z nim. Nawet bez wzajemności. Na początku kariery Dorociński grał głównie epizody i mało znaczące role trzecioplanowe. Ze śmiechem wspominał swój filmowy debiut w „Szamance” Andrzeja Żuławskiego – na ekranie był widoczny przez kilka sekund. Aktorskie szlify zbierał więc na scenie. W Teatrze Dramatycznym występował u największych: Krzysztofa Warlikowskiego (Lucencjo w „Poskromieniu złośnicy”), Grzegorza Jarzyny („Niezidentyfikowane szczątki...”), Krystiana Lupy („Powrót Odysa”). Był stałym aktorem w przedstawieniach Piotra Cieślaka, potem u Agnieszki Glińskiej. Od 2011 roku jest w zespole teatru Ateneum.



Filmowy przełom przyszedł wraz z „Pitbullem” Patryka Vegi. Pewnie jak większość widzów, ja także odkryłem wówczas Dorocińskiego dla siebie. Owszem, widziałem kilka jego wcześniejszych ról, znałem jego twarz z filmów, niestety zazwyczaj niedobrych: „Kiler-ów 2-óch”, „Nienasycenia”, „Show”, „Przedwiośnia”. Pojawił się w paru serialach, zagrał w kilku spektaklach Teatru Telewizji. Mogło się wtedy wydawać, że to aktor, jakich wielu. Przystojny, zdolny, ale skazany na drugi, trzeci plan. Z dzisiejszej perspektywy trudno o bardziej błędną ocenę.

„Pitbull” dał mu status gwiazdy. Podkomisarz Desperski – twardy, oschły, cyniczny, a jednocześnie głodny uczuć i normalnego życia – stał się jednym z najbardziej wyrazistych bohaterów polskiego kina sensacyjnego. Wtedy niektórzy krytycy próbowali przypisać go do tego gatunku – już wcześniej miał na koncie epizodyczne role w filmach i serialach kryminalnych, więc „Pitbull” mógł uczynić z Dorocińskiego gwiazdę polskiego thrillera. Ale aktor zaszufladkować się nie dał. Mawiał, że mógłby zagrać każdą rolę, jeśli tylko wyda mu się interesująca. Z czasem przyszły wybitne role – zakochany gangster Fabio w „Ogrodzie Luizy”, upadły piłkarski trener w „Boisku bezdomnych”, ubek Bronisław w „Rewersie” Borysa Lankosza. Na planie nie ma w nim egozimu ani gwiazdorstwa. „Pamięta o tym, że gra się do innych i że aktorstwo to gra zespołowa” – opowiadała Kulturze Kasia Adamik, u której zagrał w „Boisku bezdomnych” i „Głębokiej wodzie”. Ma też szczęście grać u boku wspaniałych aktorów, z którymi tworzy wiarygodne, silne relacje. „Marcin nie jest skupiony na sobie, tylko na otoczeniu. Wszystkich członków ekipy traktuje jak kolegów i koleżanki, nikogo nie wyróżnia” – wspominał Jacek Braciak pracę na planie „Róży”.

Jest popularny i lubiany nie tylko przez kolegów z planu. Gdyby tylko chciał, mógłby gościć na okładkach kolorowych pism. Ale wszelkie objawy „celebrytozy” go omijają. „Zostałem aktorem nie po to, żeby stać w błysku fleszy. To nie było to, co mnie interesowało i przyciągnęło do aktorstwa. Kocham ten zawód i spełniam się w nim, bo dzięki niemu mogę robić rzeczy, których normalnie nie miałbym szansy nawet spróbować” – mówił „Zwierciadłu”. Unika kolorowych tygodników, nie daje pożywki plotkarskim portalom internetowym. Chroni swoją prywatność – nawet w poważnych wywiadach niechętnie opowiada o swojej rodzinie. Nie potrzebuje lansu, sztucznego kreowania samego siebie. Woli, by mówiły o nim jego role. Wprzyszłym roku zobaczymy go w kolejnym filmie Wojciecha Smarzowskiego „Drogówka”, wspólnie zaczną też zdjęcia do „Anioła”, czyli adaptacji „Pod Mocnym Aniołem” Jerzego Pilcha. Do kin trafi „Miłość” Fabickiego – naprawdę, nie przegapcie państwo tego filmu – do telewizji zaś seriale „Szpiedzy w Warszawie” oraz „Run”. Podobno Dorociński zagra także Ryszarda Kuklińskiego w nowym filmie Władysława Pasikowskiego „Jack Strong”. Wiele wskazuje na to, że kolejne lata też będą do niego należeć. Zapracował na to. Jest wielki.