Komunistyczna Albania była jakby żywcem wyjęta z literatury Kafki i Orwella. Absurdy pojawiały się na każdym kroku - powiedziała PAP pisarka Małgorzata Rejmer. Jej najnowsza książka "Błoto słodsze niż miód" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.

Jak trafiłaś do Albanii?

Małgorzata Rejmer: W jakimś stopniu na początku dałam się złapać na mit orientalnej, egzotycznej Albanii, gdzie wszystko jest inaczej, bardziej intensywnie, i dlatego chciałam zobaczyć tę inność na własne oczy. Ludzie spotkani na Bałkanach opowiadali mi o Albanii, kwitując: tam to dopiero! A u nas nie, u nas jest zwyczajnie, europejsko, to sąsiad ma u siebie Bałkany. Dla Słoweńców bałkańska jest już Chorwacja, która na próżno próbuje udawać Zachód. Katoliccy Chorwaci widzą Bałkany za miedzą, w despotycznej, prawosławnej Serbii, zapatrzonej na Wschód. Serbowie twierdzą, że Bałkany zaczynają się dopiero u ich stóp, tam gdzie prymitywne i dzikie Kosowo, tam gdzie Albania, jeśli gdzieś są prawdziwe Bałkany, cokolwiek to znaczy, to właśnie tam.

Pojechałam do Albanii w 2013 roku i na miejscu okazało się, że o świecie wokół opowiadają mi przede wszystkim kobiety: albańska antropolożka, niemiecka pisarka. Ze względu na płeć niełatwo było mi wejść do świata mężczyzn, szczególnie starszych. Albański świat wciąż jest wyraźnie podzielony, zwłaszcza na prowincji - przestrzeń publiczna jest zdominowana przez mężczyzn, a prywatna należy do kobiet. Pamiętam pierwszą rozmowę o albańskim komunizmie z antropolożką Armandą Hysą, która nazywała go "małym Holokaustem", mówiła o bezmiarze nieopisanego cierpienia, bo naukowcy nie mają odpowiednich funduszy, by prowadzić badania, a sami Albańczycy nie są zainteresowani tematem. Wciąż pędzą do przodu, by nadgonić stracone lata. Pomyślałam wtedy, że książka o Albanii mogłaby być naturalną kontynuacją wątków, które poruszyły mnie przy pisaniu mojej poprzedniej książki o Bukareszcie – kwestii władzy i systemu politycznego, który próbuje zdominować człowieka. Fascynowało mnie, że komunistyczna Albania była krajem tak odizolowanym od świata, wszystko było jak żywcem wyjęte z literatury Kafki i Orwella. Ludzie nie mogli mieć samochodów ani wyjechać z kraju, trafiali do więzienia, jeśli głośno narzekali, nie mogli słuchać jazzu ani czytać egzystencjalistów. Władza monitorowała każdy ruch obywateli. Nawet Kafka był zabroniony. Albański stalinizm miał charakter ostateczny, był bezwzględny wobec jednostki ludzkiej.

W 2015 r. przeprowadziłaś się do Tirany i rozpoczęłaś pracę nad "Błotem słodszym niż miód". Jak przezwyciężyłaś barierę językową?

Przez pół roku wydawało mi się, że poradzę sobie bez albańskiego. Uważałam, że to trudny język, a ja jestem za stara na naukę. Ale później okazało się, że o kraju z taką specyfiką nie da się pisać bez znajomości języka. Oczywiście, są różne publikacje o Albanii, ale dotyczą historii ogólnej, a z kolei anglojęzyczne książki o komunizmie albańskim można policzyć na palcach dwóch rąk. Impulsem do nauki języka było spotkanie z albańskim artystą Gentianem Shkurti, który obnażył całą naiwność i nieadekwatność mojego spojrzenia. Uświadomił mi, że przyjechałam z zewnątrz na chwilę, by opisać cierpienie, które przez dekady niszczyło albańskie rodziny i nadal promieniuje na rzeczywistość. Opowiedział mi o swoim ojcu, który do dziś mówi szeptem. W przeszłości jako jedyny z ośmiorga rodzeństwa nie siedział w więzieniu. Cały czas miał poczucie, że musi się pilnować, bo za jedno zdanie może trafić za kratki. To permanentne pilnowanie się zaważyło na całym jego życiu. A ja przyjeżdżam tutaj na kilka miesięcy, więc jak mam zrozumieć dekady cierpienia? Zrozumiałam, że pisanie zajmie mi lata. Początkowo skupiałam się na ludziach ze złymi biografiami, uznawanych za wrogów ludu. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że zdarzały się też osoby zadowolone ze swojej pozycji, wpływów i odpowiedzialności, które głęboko wierzyły w słuszność systemu, mimo powtarzających się fal terroru. Uwierzyli w mit nowego człowieka, w mit modernizacji, i byli przekonani, że system z zasady się nie myli.

W "Błocie słodszym niż miód" opowiadasz o tragicznych w skutkach próbach ucieczek z komunistycznej Albanii, krwawych buntach w obozach pracy i śmierci. Co najbardziej poruszyło cię w tym świecie?

Chyba najbardziej przejmująca wydaje mi się odpowiedzialność zbiorowa. Fakt, że można było zostać zesłanym na odludzie, do ciężkiej pracy fizycznej, jeżeli ktoś z twojej rodziny próbował uciec albo zdołał uciec. Druga kwestia to samotność osób uznanych za wrogów ludu. Wielu Albańczyków opowiadało mi, że łatwiej było przeżyć w wioskach, które składały się z samych "złych", bo wtedy ludzie dzielili podobny los i mogli się wspierać. W miejscach, w których żyli także ludzie z "dobrą biografią", wrogowie ludu byli szykanowani. Poza tym Albania przez lata miała wypaczony obraz świata zewnętrznego. Władze wciąż powtarzały, że system kapitalistyczny jest zły, a sąsiednie kraje poniosły ideologiczną klęskę. Albania liczyła niespełna 2 mln mieszkańców, rozsianych na górzystym terenie o słabej infrastrukturze, taką małą społeczność o wiele łatwiej było trzymać w ryzach.

Swoistym kontrapunktem może być opowieść o genialnym uczniu i jego nauczycielu, która pokazuje, że nawet w najgorszych warunkach możliwa jest przyjaźń.

Ta historia od początku wydawała mi się istotna. Nauczyciel to człowiek o niezwykłej osobowości, który przez całe życie szukał "planu B" i nigdy się nie załamywał. Rozmawiając z nim, zrozumiałam, jak ważne było w tamtych czasach poczucie humoru. I jak przerażające musiały być realia, w których ludzie bali się opowiedzieć dowcip. Spotkałam się też z genialnym uczniem, który miał wzrastać na chwałę systemu, ale zabrakło pomysłu, jak go poprowadzić. Dzisiaj ten pan ma już 60 lat. Chociaż dobrze radzi sobie pod względem finansowym, to jednak cały czas ma z tyłu głowy myśl, co by było, gdyby urodził się w innym kraju. Jak wyglądałoby jego życie? Kim by był? Ten rozdział to również pytanie o naturę geniuszu. Znamy przecież mnóstwo przypadków cudownych dzieci, które marnują potencjał, bo brakuje im wytrwałości, a otoczeniu wiedzy, jak się z nimi obchodzić.

W książce jest również wiele innych opowieści o przyjaźni. W czasach, gdy trzeba było bardzo uważać na to, co się mówi, przyjaźń umożliwiała ucieczkę przed rzeczywistością. Wspólne pieczenie ciasta z sąsiadami albo nieobarczona strachem rozmowa z kimś bliskim były momentami szczęścia. Niezwykłe relacje rodziły się w więzieniach, gdzie ludzie całymi godzinami rozmawiali, grali w karty, czasem śpiewali. Wielokrotnie słyszałam od moich rozmówców, że przetrwali w więzieniu dzięki przyjaźni.

Opisujesz też m.in. losy Neima Pashy, który trafił do więzienia w wieku 19 lat, a na wolność wyszedł jako 40-latek. On podkreślał, że po latach od upadku systemu komunistycznego nic się nie zmieniło. Albanią rządzą te same osoby, a kaci i ofiary mijają się na ulicy. Na ile jest to prawda?

Pojawiały się próby rozliczenia zbrodni. Żona Envera Hoxhy Nexhmije na kilka lat trafiła do więzienia. Kilka osób blisko związanych z systemem także siedziało, ale szybko wyszli na wolność. Nie było natomiast lustracji prokuratorów i sędziów na większą skalę i w społeczeństwie albańskim nadal panuje strach, o którym mówi w wywiadach nawet Gentiana Sula, dyrektor niedawno powołanego urzędu regulującego dostęp do akt Sigurimi. Póki co dostęp do akt mają tylko poszkodowani i ich rodziny. Ofiary zazwyczaj nie chcą opowiadać o swoim cierpieniu, bo twierdzą, że ludzie odpowiedzialni za różne polityczne decyzje nadal mają wpływy i mogą się mścić.

Wracając do Neima, to było poruszające spotkanie. Trafiłam do jego domu, gdy był już ciężko chory. Widząc, w jakim jest stanie, nie potrafiłam zacząć wywiadu. Mężczyzna, który mnie do niego przyprowadził, nie krył oburzenia - zaangażowałam tyle osób, by tu dotrzeć, a teraz się waham?! I sam zaczął pytać, jak to wszystko się zaczęło. A w Neima jakby wstąpiły nowe siły. Odnalazł w sobie impuls, żeby wrócić myślami do przeszłości i zamknąć swoją opowieść. Wiem, że przed śmiercią udzielił jeszcze kilku wywiadów. Neim był kolejną osobą, która podkreślała, jak ważni w tamtych czasach byli przyjaciele i rodzina. Podkreślał, że gdyby nie trafił do więzienia, nie spotkałby wielu wspaniałych ludzi, którzy go uformowali.

W książce przytaczasz sondaż OBWE z 2016 r., wedle którego 40 proc. Albańczyków widzi w Enverze Hoxhy dobrego gospodarza, a jedynie 42 proc. uważa go za mordercę i dyktatora. Skąd te wyniki?

M.R.: One się biorą z głębokiego rozczarowania nową Albanią i przeświadczenia, że ludzie nadal nie mają wpływu na swoje życie. Wiele osób mówi mi, że demokracja jest fasadowa, a oddanie głosu to tak naprawdę rewanżowanie się za przysługę. Albańczycy są przekonani, że w ich kraju brakuje sprawiedliwości, że sędziowie, prokuratorzy i pracownicy szkolnictwa wyższego są głęboko skorumpowani. Korupcja wnika w relacje międzyludzkie; sprawia, że ludzie, którzy chcą kierować swoim losem, za wszelką cenę próbują wyjechać z Albanii. To widać w statystykach. Obecnie aż 78 proc. młodych ludzi deklaruje, że w każdej chwili mogliby opuścić kraj. Są sfrustrowani i nie mają w sobie impulsu, żeby to państwo zmienić, nie wiedzą nawet, jak przeciąć istniejące układy. To przygnębiające, bo żeby Albania mogła się zregenerować, należałoby gruntownie zreformować system edukacji. Tymczasem kilka lat temu przeprowadzono reformę, która wzmocniła uczelnie prywatne kosztem publicznych.

Skoro młodzi ludzie widzą, że ich znajomi zarabiają duże pieniądze na handlu narkotykami albo dostali posadę, bo wstąpili do młodzieżówki danej partii, to nic dziwnego, że nie widzą nadziei na zmianę. Poza tym przez lata komunizmu Albańczycy nie zdawali sobie do końca sprawy, czym jest kapitalizm. Panowało przekonanie, że w tym systemie wszystko przychodzi łatwo, a okazało się, że budowanie kraju od zera jest szalenie trudne. Zwłaszcza wtedy, gdy brakuje ekspertów i wiedzy. Na to wszystko nakłada się rozczarowanie Unią Europejską. Albania cały czas słyszy, że jest o krok od otwarcia negocjacji, a minęło 27 lat i nadal do tego nie doszło. Albańczycy naprawdę bardzo długo wierzyli, że UE wymiecie tych wszystkich złoczyńców, gangsterów i skorumpowanych polityków, ale mijają lata, a Unia skupia się na własnych, piętrzących się problemach.

Jak odnalazłaś się w albańskiej rzeczywistości?

Żyje mi się coraz lepiej, bo odkąd napisałam "Błoto słodsze niż miód", Albania przestała mi się kojarzyć wyłącznie z napięciem związanym z pracą. Zaczęłam dostrzegać, że żyję w pięknym, bezpiecznym kraju, pełnym sympatycznych ludzi. Obecnie rozpoczęłam pracę nad drugą książką, poświęconą postkomunistycznej Albanii. Będzie nosić tytuł "Czekają nas piękne dni" i ukaże się prawdopodobnie w 2019 roku.

Mam poczucie, że obcokrajowcy mogą w Albanii bardzo wygodnie żyć. Najlepiej świadczy o tym fakt, że wielu Skandynawów i Włochów kupuje mieszkania na południu kraju ze względu na niskie koszty życia i coraz lepszą infrastrukturę. Natomiast problemy przeciętnych Albańczyków nadal nie są rozwiązane. To paradoksalne, że bogaci obywatele państw Europy Zachodniej przyjeżdżają tu i korzystają z tej różnorodności, a Albańczycy wyjeżdżają szukać szczęścia gdzieś indziej. W ostatnich latach Albania stała się popularnym kierunkiem podróży także dla Polaków, którzy widzą, że to kraj piękny, tani i bezpieczny. Albańczycy są niezwykle serdeczni i przedsiębiorczy, a jedzenie nie ma sobie równych. Na naszych oczach stereotypy z lat 90. odchodzą w przeszłość.

Rozmawiała Daria Porycka

Małgorzata Rejmer (ur. 1985 r.) jest pisarką, absolwentką studiów kulturoznawczych na Uniwersytecie Warszawskim, stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a także programu "Młoda Polska" Narodowego Centrum Kultury. Za powieść "Toksymia" (2009 r.) została nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. W 2013 r. wydała zbiór reportaży "Bukareszt. Kurz i krew", który przyniósł jej Nagrodę "Newsweeka" im. Teresy Torańskiej, Gwarancję Kultury TVP Kultura i Nagrodę Literacką dla Autorki Gryfia. Rejmer pisze m.in. dla "Dużego Formatu", "Gazety Wyborczej" i "Polityki". Mieszka w Tiranie.