Mieszkańcy Galicji mieli powody, by z sentymentem wspominać Franciszka Józefa. I nie tylko oni, bo jak żaden inny europejski władca pomógł on Polakom przygotować się do walki o niepodległość.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Abdykacja cesarza Ferdynanda I Habsburga 2 grudnia 1848 r. nie wzbudziła wśród Polaków nadziei na poprawę ich losu. Dokładnie miesiąc wcześniej austriackie wojska przeprowadziły „bombardację” Lwowa. Dowódca miejscowego garnizonu gen. Wilhelm Hammerstein postanowił za pomocą dział poradzić sobie z formowaną wówczas lwowską Gwardią Narodową. Najpierw sprowokował wybuch zamieszek, a następnie wydał rozkaz ostrzelania miasta. Dwadzieścia dział przez trzy godziny zasypywało Lwów kartaczami. Wedle urzędowych danych zginęło tylko 55 cywili, ale zniszczenia materialne okazały się ogromne. Zburzono liczne budynki, w tym gmach uniwersytecki wraz z biblioteką. Spłonęło w niej 38 tys. ksiąg. Generał Hammerstein miał potem żałować, że nie spalił przy okazji budynku Ossolineum wraz z całym księgozbiorem.
Nowego cesarza Franciszka Józefa Polacy traktowali więc początkowo tak jak poprzednich Habsburgów. Gdy w październiku 1851 r. po raz pierwszy przybył do Krakowa, przyjęto go więcej niż chłodno. W dobrym tonie było okazywanie młodemu cesarzowi zimnej obojętności. Tymczasem 30 lat później, kiedy pociąg wiozący Franiczka Józefa wjechał do Galicji, to na każdej stacji przejeżdżał pod bogato ustrojoną bramą powitalną. W samym Krakowie wysiadającego z wagonu monarchę witały nie tylko salwy armatnie i bicie dzwonu Zygmunta, ale też spontanicznie wiwatujące tłumy Polaków, uznających gościa za ich prawdziwego dobroczyńcę.

Widmo rozpadu

Początkowo Franciszek Józef odnosił się do Polaków równie nieufnie, jak oni do niego. Jednak konieczności polityczne zmusiły go do ryzyka szukania kompromisu z przedstawicielami narodu uchodzącego za najbardziej buntowniczą nację w Europie. Późniejsza przyjaźń zaczęła się w momencie, gdy cesarz nie zgodził się wesprzeć Rosji, kiedy ta w 1853 r. planowała zdobyć Konstantynopol. Franciszek Józef zapomniał o długu wdzięczności wobec Mikołaja I za otrzymaną pomoc podczas powstania węgierskiego. Ważniejsze było zablokowanie wschodniemu mocarstwu możliwości poszerzania wypływów na Bałkanach. W dłuższej perspektywie groziło to bowiem oderwaniem zamieszkałych przez Słowian ziem od Monarchii Habsburgów. Wiedeń wspierał więc po cichu Turcję, Wielką Brytanię i Francję podczas wojny krymskiej. Poniesionej wówczas przez Imperium Romanowów klęski żaden z kolejnych carów Franciszkowi Józefowi nie zapomniał. Rosyjska dyplomacja wspierała więc dążenie Włochów do zjednoczenia Italii, co konsekwentnie zwalczali Habsburgowie. Również Prusy, chcące rozszerzać swe wpływy w Związku Niemieckim kosztem Austrii, mogły liczyć na pomoc cara. Aby skutecznie przeciwstawić się poczynaniom Petersburga, Franciszek Józef musiał wpierw zadbać o spoistość swojego wielonarodowego państwa.
Po dekadzie względnego spokoju balansowanie na krawędzi rozpadu cesarstwa zaczęło się w 1859 r. Wówczas Królestwo Sardynii, wsparte przez Francję, sprowokowało wojnę z Austrią. Klęski austriackiej armii pod Magentą i Solferino oznaczały, że już nic nie może powstrzymać zjednoczenia Włoch. Pokonani Habsburgowie musieli oddać Francji też większości Lombardii. Upokarzająca porażka mogła zaowocować nową Wiosną Ludów w cesarstwie. Chcąc temu zapobiec, Franciszek Józef zaproponował stanowisko ministra spraw wewnętrznych namiestnikowi Galicji Agenorowi Gołuchowskiemu, który dotychczasową służbą udowodnił Habsburgowi lojalność, choć jednocześnie spolonizował lokalną administrację. „Gołuchowski był człowiekiem rozumu, namysłu, twardo stąpającym po ziemi, nie znosił karmiących się iluzją i myśleniem życzeniowym” – twierdzi Damian Szymczak, autor monografii „Galicyjska »ambasada« w Wiedniu”. Franciszek Józef bardzo cenił intelekt i energiczność Polaka. Ten w niezwykle trudnym dla cesarza momencie znakomicie potrafił zapanować nad wrzeniem wśród obywateli, przygotowując jednocześnie projekt radykalnych reform ustrojowych. Gdyby został przyjęty, Monarchia Habsburgów przekształciłaby się w federację równorzędnych państw. Zamieszkana przez Niemców Austria miałaby więc takie samo znaczenie co Węgry, Chorwacja, Czechy i polska Galicja. W gestii Wiednia pozostałyby polityka zagraniczna, armia oraz ogólnopaństwowe ustawodawstwo. Tym ostatnim zająłby się dwuizbowy parlament, nazwany Radą Państwa (Reischsrat).
Podpisany przez Franciszka Józefa 20 października 1860 r. Dyplom październikowy nakazywał realizację reformy Gołuchowskiego, awansowanego w międzyczasie na ministra stanu. Jednak dla Niemców i Węgrów proponowane zmiany okazały się nie do przyjęcia, zbytnio wzmacniały bowiem pozycję Polaków, Czechów i Chorwatów. Dlatego natychmiast elity polityczne obu nacji, zapomniawszy o śmiertelnej wrogości, utworzyły koalicję. Przekazała ona cesarzowi, że nie zamierza respektować Dyplomu październikowego. Franciszek Józef ugiął się i zdymisjonował Gołuchowskiego. Reformę ustrojową odwołano, a w zamian premier rządu Anton von Schmerling opracował patent lutowy, przekształcający Austrię w monarchię parlamentarną. Rada Państwa została klasycznym parlamentem, do którego posłów wybierali obywatele posiadający prawo wyborcze. Jednocześnie von Schmerling ograniczył autonomię prowincji do spraw zupełnie lokalnych. Marzenie Polaków o namiastce niepodległego państwa zostało przekreślone, choć tylko do czasu.

Pragmatyczny dobroczyńca

„Pod Sadową głównie wygrali Polacy (hułany poznańskie), bijąc się i mordując się z Polakami (hułany galicyjskie)” – napisał Cyprian Kamil Norwid w liście do poety Józefa Bogdana Zaleskiego. Spośród 8 tys. poległych 3 lipca 1866 r. faktycznie sporą cześć stanowili Wielkopolanie z trzech pułków, w których służyli mieszkańcy tej pruskiej prowincji. Od ich kul i bagnetów ginęli żołnierze z pułków galicyjskich, walczący pod sztandarami Austrii. Bratobójcze walki podczas konfliktu Prus z Austrią przyniosły tyle dobrego, że na Monarchii Habsburgów wymusiły nowe reformy ustrojowe. Austria przetrwała przegraną wojnę jedynie dzięki pruskiemu kanclerzowi Otto von Bismarckowi. Twardo sprzeciwił się on całej generalicji oraz królowi Prus Wilhelmowi I, gdy ci chcieli anektować Saksonię, Czechy, a nawet zamieszkałą przez Niemców część Austrii.
Bardzo łagodne warunki pokoju narzucone przez Bismarcka ocaliły państwo Franciszka Józefa, lecz wszystko wskazywało na to, że tylko na chwilę. Niepodległość znów marzyła się Węgrom, Polakom, Chorwatom, Czechom, a nawet nacjom, które dopiero odkrywały swoją odrębność jak Słowacy. Cesarz, by temu zapobiec, przystał na plan utworzenia monarchii dualistycznej, zdominowanej przez Niemców oraz Węgrów. Polacy natychmiast poczuli się pokrzywdzeni. Powołany ponownie na stanowisko namiestnika Galicji Agenor Gołuchowski rozpoczął w Wiedniu zabiegi o autonomię dla Królestwa Galicji i Lodomerii. Uczestniczyli w tym i inni przedstawiciele galicyjskiej elity politycznej, a niebagatelne znaczenie miał fakt, że polski klub poselski w Radzie Państwa stał się języczkiem u wagi. Jego głosy mogły decydować o utworzeniu lub obaleniu rządu.
Franciszek Józef zaakceptował w końcu większość postulatów i scedował na galicyjski Sejm Krajowy nadzór nad lokalną administracją, szkolnictwem, drogami i gospodarką. W rewanżu pod koniec 1868 r. Sejm Krajowy przyjął uchwałę zakończoną deklaracją: „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy”. Przegrane powstania i stała dyskryminacja Polaków w innych zaborach powodowały, że w Krakowie i we Lwowie zaczęto wysoko cenić wolności gwarantowane przez Franciszka Józefa. „Najmilszą i najbardziej odpowiednią naszym życzeniom byłaby oczywiście całkowita niezależność i samoistność naszej ojczyzny – ale ta przedstawia nieprzezwyciężone trudności” – pisał w 1871 r. galicyjski działacz polityczny i publicysta Józef Popkowski. „Po pierwsze brak siły materialnej do uskutecznienia tego, po wtóre, gdybyśmy nawet wskutek jakichś nadzwyczaj szczęśliwych okoliczności stali się wolni, nie mogłoby to nastąpić, jak po krwawej walce, z której wyszlibyśmy osłabieni, zranieni, bez wojska, bez pieniędzy, bez urzędników, mając wszystko do urządzenia, wobec wrogów czyhających na każdą zręczność do wydarcia nam na powrót naszej wolności” – podkreślał. Podobnie jak galicyjscy stańczycy, konserwatywne ugrupowanie polityczne, Popkowski opowiadał się za szukaniem oparcia w Austrii oraz stopniowym rozszerzaniem zakresu autonomii. Liczył przede wszystkim na dobrą wolę Franciszka Józefa.

Żelazny pierścień

Z każdym rokiem panowania cesarz coraz bardziej przekonywał się do Polaków. Najbardziej ich cenił za umiejętność radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi. Dlatego gdy w 1870 r. Czesi zaczęli się domagać tych samych praw co Węgrzy, Franciszek Józef powierzył stanowisko premiera hr. Alfredowi Potockiemu. Szef rządu wybuchowi otwartej rebelii zapobiegł, m.in. usuwając znienawidzonego namiestnika Czech gen. Kollera oraz obiecując równouprawnienie języka czeskiego z niemieckim w administracji Przedlitawii (krajów austriackich). Tym rozwścieczył Niemców. W efekcie cesarz w lutym 1871 r. musiał zdymisjonować swego ulubieńca, choć na pocieszenie mianował go namiestnikiem w Galicji. Mimo dymisji Potockiego wpływy Polaków w Wiedniu stale rosły. Wreszcie za długoletniego premierostwa Edwarda von Taaffego w Radzie Państwa uformowała się egzotyczna koalicja, nazwana „Der eiserne Ring” (żelaznym pierścieniem). Tworzyli ją niemieccy katolicy, równie konserwatywni staroczesi oraz polscy stańczycy. Od 1879 r. przez kolejne dekady posłowie „żelaznego pierścienia” decydowali o składzie rządu. To oznaczało, że prestiżowe funkcje w Radzie Państwa oraz ministerstwa stanęły dla Polaków otworem. Jak bardzo czasy się zmieniły, świadczyło wybranie przez deputowanych na prezydenta Izby Poselskiej (niższej izby Rady Państwa) Franciszka Smolki. 30 lat wcześniej podczas Wiosny Ludów to Smolce zbuntowani wiedeńczycy oddali fotel prezydenta ich parlamentu, gdy obroną miasta przed wojskami Habsburgów dowodził gen. Józef Bem.
Nie tylko ten polityk przeszedł ewolucję od buntownika do stańczyka. Za młodu spiskowiec Julian Dunajewski został w czerwcu 1880 r. ministrem skarbu. Długoletni rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego ocalił wówczas Austro-Węgry przed bankructwem. Przez 11 lat twardą ręką zarządzał finansami monarchii, budząc swym apodyktycznym charakterem taki postrach, że ponoć nawet Franciszek Józef wolał kontaktować się z nim z pośrednictwem posłańca. Jednak po raz pierwszy od kilkuset lat Monarchia Habsburgów nie musiała się zadłużać, bo budżet odnotowywał stałą nadwyżkę wpływów. Dzięki Dunajewskiemu zostały umorzone olbrzymie długi Królestwa Galicji i Lodomerii. To dało środki Sejmowi Krajowemu na sfinansowanie budowy dróg, linii kolejowych i szpitali. W Krakowie zaczęto nawet z dumą mówić, że cesarstwem włada „rząd Dunajewskiego, zwany rządem Taaffego”. Dowcipne powiedzonko okazało się prognozą na końcówkę stulecia. Wprawdzie Dunajewski wrócił już do Krakowa, ale tekę ministra skarbu przejął ekonomista z Uniwersytetu Lwowskiego Leon Biliński. Z kolei ministrem spraw zagranicznych Austro-Węgier został w maju 1895 r. syn pierwszego polskiego przyjaciela cesarza – Agenor Gołuchowski Młodszy. Natomiast urząd premiera Franciszek Józef zdecydował się powierzyć dotychczasowemu namiestnikowi Galicji Kazimierzowi Badeniemu.
Nic dziwnego, że powszechnie mówiono, iż cesarstwem kierują Polacy. Co więcej, planowali oni znów rewolucyjne zmiany. Widząc, że konflikty w wielonarodowym państwie się zaogniają, cesarz przyjął wstępnie śmiałe plany rządu Badeniego. Zakładały one oddania prawa do głosowania w wyborach wszystkim mieszkańcom, bez uzależniania tego od ich statusu majątkowego. Wrócono też do pomysłu przekształcenia Austro-Węgier w państwo federalne. Polskie plany, podobnie jak niegdyś zamierzenia Gołuchowskiego, rozsierdziły Niemców. „Na ulicach Wiednia i innych miast niemieckich panowała niemal przedrewolucyjna atmosfera” – opisuje Damian Szymczak. Doszło do tego, że we wrześniu 1897 r. poseł Karl Wolff podczas parlamentarnej debaty nazwał Badeniego „łotrem”. Premier natychmiast wyzwał go na pojedynek. Podczas strzelania Polak został trafiony w ramię. Niezrażony tym kazał chirurgowi wciągnąć kulę od razu, rezygnując z narkozy. Tymczasem wrzenie w Przedlitawii narastało i uznając swą porażkę, 27 listopada 1897 r. Kazimierz Badeni podał się do dymisji. Ucięcie tematu federalizacji Austro-Węgier sprawiło, że wszystkie nacje monarchii poza Niemcami i Madziarami wykazywały coraz mniej chęci, by podporządkowywać się Wiedniowi. Dodatkowo narastał polityczny spór między socjalistami i liberałami z jednej strony, konserwatystami z drugiej. Po ponad pół wieku sprawowania władzy Franciszek Józef wracał do punktu wyjścia. Jego państwo zmierzało w stronę rozpadu. „Wszyscy mnie opuszczają. Tylko wy, Polacy, jesteście jeszcze wierni” – oświadczył pewnego razu swemu zaufanemu szambelanowi Kazimierzowi Chłędowskiemu.

Siedlisko wolności

Słabość Austro-Węgier nie uszła uwadze Petersburga. Rosja otwarcie wspierała ruch panslawistyczny, szczególnie popularny w Czechach i na Słowacji, którego celem było oderwanie krajów słowiańskich od państw niemieckich i oddanie pod opiekę Imperium Romanowów. Jednak Monarchia Habsburgów okazywała się równie niebezpiecznym wrogiem, paradoksalnie z racji swych licznych słabości oraz… Polaków. Nazywana „więzieniem narodów” Rosja nie potrafiła sobie poradzić z problemem swobód obywatelskich oraz praw podbitych przez siebie nacji. Car dzierżył władzę absolutną, lecz każda przegrana wojna lub słaby władca na tronie w Petersburgu powodowały, że wielkie imperium zaczynało się dosłownie sypać. Za broń chwytali kaukascy górale oraz Gruzini, taką samą ochotę do obalenia caratu wykazywali wewnątrz rdzennej Rosji anarchiści i komuniści, a także liberałowie.
Najwięcej kłopotów sprawiali jednak jak zawsze Polacy. W Galicji otrzymali namiastkę niepodległości i ochoczo z niej korzystali. Obywatele mogli bez przeszkód posyłać dzieci do polskich szkół i posługiwać się ojczystym językiem w urzędach, gdzie przytłaczającą większość pracowników stanowili ich krajanie. To samo tyczyło się lokalnych sądów i policji. O codziennym funkcjonowaniu prowincji decydował Sejm Krajowy, w którym przeważali polscy posłowie. Ich decyzje wykonywał organ władzy wykonawczej, czyli Wydział Krajowy. Nawet przedstawiciele cesarza, jakimi byli minister do spraw Galicji rezydujący w Wiedniu oraz jego namiestnik w Krakowie, zawsze byli Polakami. Największe znaczenie posiadała jednak nauka i kultura, bo to ona budowała świadomość wspólnoty i poczucie przynależności do jednej nacji. Autonomia wyższych uczelni oraz wolność słowa dawały w Galicji wspaniałe efekty. Promieniowały one na inne zabory, budując polską tożsamość narodową. Nic dziwnego, że Królestwo Galicji i Lodomerii zyskało sobie nazwę „polskiego Piemontu”. Skoro we Włoszech jedno państewko stało się kuźnią kadr i ośrodkiem myśli politycznej, pchającej cały naród do zjednoczenia, w przypadku ziem polskich znajdowano coraz więcej podobieństw. Już to stanowiło śmiertelne zagrożenie dla Rosji. Na początku nowego stulecia doszło do tego jeszcze jedno. Galicja stała się bezpieczną przystanią dla przybyłych z zagranicy wrogów carskiego reżymu. Opiekę zapewniał im wywiad wojskowy Austro-Węgier, działający pod niewinną nazwą Biura Ewidencyjnego (Evidenzbüro). „Rosjanie bardzo nam jeszcze wówczas ustępowali w dziedzinie wywiadu. Był on prowadzony niesystematycznie i ospale przez nieodpowiednie instytucje i przez niedostatecznie wyszkolonych agentów” – zapisał we wspomnieniach pt. „Dwanaście lat służby wywiadowczej” ostatni szef Evidenzbüro Max Ronge. Najcenniejszymi współpracownikami Biura Ewidencyjnego stali się młodzi, polscy patrioci, nienawidzący caratu.

Sojusznik Franciszka Józefa

Szef ekspozytury Evidenzbüro w Przemyślu płk Franz Kanik wieczorem 29 września 1906 r. spisał raport po przyjęciu niecodziennych gości. Osobiście odwiedził go najbardziej poszukiwany w Rosji terrorysta Józef Piłsudski, w towarzystwie swego zaufanego człowieka dr. Witolda Jodko-Narkiewicza. Jak donosił płk Kanik, przełożonym Polacy zaoferowali „usługi wywiadowcze wszelkiego rodzaju przeciwko Rosji w zamian za pewne wzajemne usługi. Te wzajemne usługi są pomyślane, jako poparcie walki przeciw rządowi rosyjskiemu w sposób następujący: ułatwienie nabywania broni, tolerowanie tajnych składów broni i agentów partyjnych w Galicji”. Początkowo szefostwo Evidenz büro odmówiło. Piłsudski chciał bardzo wiele w zamian za mgliste obietnice. Ale los mu sprzyjał. Cesarz Franciszek Józef w manifeście wydanym 5 października 1908 r. ogłosił aneksję Bośni i Hercegowiny. Tereny te już od dawna znajdowały się pod zarządem Austro-Węgier i cały akt wydawał się jedynie dopełnieniem formalności. Jednak dla Rosji oznaczał on rozszerzanie wpływów Monarchii Habsburgów na Bałkanach. W pierwszej chwili car Mikołaj II chciał w odpowiedzi ogłosić wypowiedzenie wojny. Powstrzymał go przed tym premier Piotr Stołypin, uważający konflikt zbrojny z mocarstwami niemieckimi za samobójczy pomysł.
Sytuacja była cały czas bardzo napięta i nowy szef Biura Ewidencyjnego mjr Max Ronge postanowił nawiązać kontakt z Piłsudskim, by zadać mu pytanie, czy dawna oferta jest nadal aktualna. Misje tę powierzył szefowi ekspozytury we Lwowie kpt. Gustawowi Iszkowskiemu. W styczniu 1909 r. kpt. Iszkowski raportował, że po rozmowach z Piłsudskim, któremu towarzyszyli Walery Sławek, Feliks Perl i Leon Wasilewski, ustalono warunki współpracy. W zamian za informacje na temat rozmieszczenia, liczebności i uzbrojenia rosyjskich wojsk Polacy chcieli broni, pieniędzy oraz zgody na to, żeby w Galicji utworzyć ośrodki szkoleniowe kształcące kadrę dla przyszłej polskiej armii. Max Ronge nie miał nic przeciwko temu, by pójść na taki układ. W końcu dla obu stron Imperium Romanowów było śmiertelnym wrogiem. Otrzymawszy od austriackich władz przyzwolenie na pełną swobodę działania, Piłsudski, z typową dla siebie energią, zabrał się do dzieła. Zwołany w Wiedniu pod koniec sierpnia 1909 r. XI Zjazd PPS pozwolił mu odzyskać kontrolę nad partią. Mając takie zaplecze, jego ludzie przystąpili do organizowania Związku Strzeleckiego we Lwowie oraz Towarzystwa „Strzelec” w Krakowie. Poza oficjalnie budowanymi formacjami zbrojnymi z polecenia Piłsudskiego, w ścisłej konspiracji Kazimierz Sosnkowski tworzył struktury Związku Walki Czynnej. Oficjalnie towarzysz „Wiktor” głosił, że w przyszłości Austro-Węgry powinny przekształcić się w trzyczłonową federację, z Polską jako jednym z jej elementów. Jednak wiele na to wskazuje, że były to jedynie deklaracje dla uszu szefostwa Evidenzbüro, a sam nie bardzo w nie wierzył.
Dawały za to pretekst do żądania wciąż większego wsparcia. Tylko w roku 1912 formacje zbrojne tworzone z polecenia Piłsudskiego otrzymały od austriackiego wywiadu 3 tys. karabinów, zapas amunicji oraz 300 kg materiałów wybuchowych. Było to aż nadto w przypadku prowadzenia działalności dywersyjnej na terenie Rosji, lecz zbyt mało dla przyszłej armii. Dlatego po zastrzeleniu arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie, gdy wielka wojna w Europie zaczęła wisieć na włosku, Piłsudski nawiązał bezpośredni kontakt ze Sztabem Generalnym austro-węgierskiej armii. Domagał się pomocy w tworzeniu polskich jednostek wojskowych i oddania ich pod jego komendę. W zamian obiecywał wzniecenie powstania w Kongresówce, gdy tylko zacznie się konflikt zbrojny z Rosją. Ostateczna decyzja należała do cesarza Franciszka Józefa. Ten nie miał nic przeciwko temu, aby zaryzykować i jeszcze raz zaufać Polakom. Latem 1914 r. niegdyś anektowana przez Monarchię Habsburgów Galicja posiadała już wszystkie atrybuty niezbędne do podjęcia walki o niepodległość całej Polski. Jednak by ją wygrać, musiała się spełnić jeszcze mickiewiczowska modlitwa o „wojnę powszechną”, którą przegrają wszyscy zaborcy.