Pokolenie Marca '68 przeszło przez konfrontację z władzą, niejednokrotnie przez więzienie czy areszt. W związku z tym zawsze było już przeciwko tej władzy - mówi PAP prof. Andrzej Friszke z Instytutu Studiów Politycznych PAN.

8 marca 1968 r. odbył się wiec protestacyjny studentów Uniwersytetu Warszawskiego w związku ze zdjęciem wystawianych w Teatrze Narodowym „Dziadów” oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy.

PAP: Jaka była geneza Marca ’68?

Prof. Andrzej Friszke: Genezy wydarzeń marcowych możemy szukać sięgając do 1956 roku. Wówczas w Polsce pojawiły się oczekiwania i nadzieje społeczne, pewien horyzont tego, do czego powinniśmy zmierzać. Później jednak, w okresie Polski gomułkowskiej, społeczeństwo było cały czas narażone na rozczarowanie – polityka kulturalna i standardy życia publicznego nie były takie, jakie miały być, praworządność była naruszana. Gromadziło się poczucie frustracji, niezadowolenia, poczucie, że to wszystko nie zmierza w tym kierunku, w jakim powinno zmierzać. Na bazie tego niezadowolenia i poczucia, że sprawy nie idą w Polsce w oczekiwanym kierunku, gromadził się potencjał, który wybuchł w Marcu ’68, w sprzeciwie wobec cenzury, bezprawia, kłamstwa w polityce oraz życiu publicznym i gazetach, wobec nierespektowania praworządności, praw obywatelskich, praw do wolności słowa itd.

To wszystko się kumulowało. Można wskazać różne elementy tej kumulacji: List 34 w 1964 r., wyrzucenie Leszka Kołakowskiego z partii w 1966 r., zdjęcie ze sceny Teatru Narodowego „Dziadów” w styczniu 1968. To wszystko spowodowało bunt inteligencji.

PAP: Co skłoniło młodych ludzi do sprzeciwu?

Prof. Andrzej Friszke: Tutaj dochodzi frustracja w drugim wymiarze – doświadczenie młodych ludzi, którzy dorastali w latach 60. i mieli pewne wyobrażenie społeczeństwa, w którym chcieliby żyć. Miało być to społeczeństwo wzorowane na tym z Zachodu, czyli społeczeństwo wolnych, swobodnych młodych ludzi, którzy robią, co uważają za stosowne oraz mówią to, co myślą. Ci młodzi ludzie zderzali się z państwem, które ograniczało swobodę wypowiedzi, swobodę ekspresji, cenzurowało, ścigało niepokornych na uczelniach albo wręcz interesowała się nimi bezpieka.

PAP: Jak wobec tego wszystkiego zachowała się władza?

Prof. Andrzej Friszke: Partia szukała legitymizacji społecznej. Nie była tą legitymizacją demokratyzacja kraju, ponieważ władza budowała reżim coraz bardziej autorytarny. Alternatywą wobec tego było uzyskanie legitymizacji narodowej, wręcz nacjonalistycznej.

Władza próbowała podkreślać swoją „ludowość”, przeciwstawić narodową etniczność – „my, Polacy” – kosmopolitom, Żydom, „zwariowanym” inteligentom. Władza uważała, że to ona reprezentuje prawdziwy lud. Tutaj mamy genezę propagandy marcowej uderzającej przede wszystkim w Żydów, syjonistów, jak oni mówili.

Punktem, który uruchomił tę lawinę była wojna 6-dniowa na Bliskim Wschodzie w 1967 roku. To ona zapoczątkowała czystki: najpierw było sączenie, a potem wprost odwołanie się do antysemickiej propagandy.

PAP: Jaka rolę odegrał Wojciech Jaruzelski w czasie czystek w wojsku?

Prof. Andrzej Friszke: On firmował czystki w wojsku, które nastąpiły po wojnie 6-dniowej. Był to jednak cały proces usuwania ludzi żydowskiego pochodzenia z armii i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który rozpoczął się właściwie na początku lat 60. Była to w gruncie rzeczy realizacja polityki sowieckiej w Polsce. Związek Sowiecki – widzimy to od 1956 roku, ale również wcześniej, od tzw. spisku kremlowskich lekarzy – traktował Żydów, ludzi pochodzenia żydowskiego jako niegodnych zaufania i stopniowo ich eliminował. Ci działacze partyjni, którzy byli szczególnie blisko związani z orientacją moskiewską – w partii były podziały, byli też tacy, którzy mieli złe stosunki z Rosjanami – na ogół Żydów nie lubili, Żydzi byli wrogami. Jaruzelski jako postać wschodząca w armii, idąca cały czas w górę – od 1965 roku był już ważną osobą, szefem Sztabu Generalnego – realizował to, co było oczekiwane.

PAP: Jaką rolę w Marcu ’68 odegrał Mieczysław Moczar i skupiona wokół niego tzw. grupa partyzantów?

Prof. Andrzej Friszke: Mieczysław Moczar, minister spraw wewnętrznych oraz grupa jego współpracowników w MSW dążyli do „unarodowienia” komunizmu. Nazywano ich „partyzantami”, bo faktycznie wielu z nich w czasie wojny było partyzantami GL. Działali oni wraz z, co jest bardzo istotne, dziennikarzami i młodszymi działaczami PZPR, którzy współpracowali z MSW niekoniecznie jako agenci, ale jako ludzie powiązani z tą orientacją, która stawała się w partii silna i mogła wynieść do kariery, do różnych stanowisk. „Unarodowienie” miało przebiegać w taki sposób, żeby komunistyczny reżim odwołał się do tradycji narodowych, rodzimych i plebejskich.

Właśnie „partyzanci”, jak o nich mówiono, wzory wychowawcze utożsamiali z partyzantką, walczącą w czasie wojny. W partyzantach widzieli wzory szczególnego uhonorowania i zarazem wzory polskości – prostoty, plebejskości, niezwiązania z kulturą wysoką, z żadnymi intelektualnymi przeżyciami, tylko z narodową tożsamością, narodowym wzmożeniem. To miało być ich przesłanie.Uderzenie kierowali po pierwsze przeciwko przeciwnikom politycznym w partii związanym przede wszystkim z grupą puławską z 1956 roku, przeważnie ludźmi pochodzenia żydowskiego i przeciwko intelektualistom, jakimś „profesorkom”, którzy są kosmopolitami, nie są z ludu, nie są prostymi ludźmi, i są zapatrzeni w Zachód. Oni wszyscy byli wrogami.

PAP: Jakie były intencje władz, które podjęły decyzję o zdjęciu ze sceny Teatru Narodowego „Dziadów”? Czy komuniści zdawali sobie sprawę, że wywoła to takie protesty?

Prof. Andrzej Friszke: Władza oczywiście się tego nie spodziewała. Władze w systemach autorytarnych na ogół nie są w stanie przewidzieć reakcji społecznej. Są tak zadufane w sobie, tak pewne, że kontrolują sytuację, że dziwią się, iż działania, które podejmują i które im nie wydają się drastyczne, mogą nagle wywołać opór społeczny. Potem władze nad tym oporem nie potrafią do końca zapanować, a jak próbują mu przeciwdziałać, to następuje rozognienie sytuacji. To jest właśnie przykład konsekwencji zdjęcia ze sceny „Dziadów”.

W gruncie rzeczy nie wiemy, kto personalnie podjął tę decyzję, ale ja bym się skłaniał do tego, że podjął ją sam Władysław Gomułka, prawdopodobnie za radą Zenona Kliszki. Kliszko poszedł na to przedstawienie i zaniepokoiły go zbyt silne, emocjonalne reakcje widowni na słowa antyradzieckie. Resztę możemy sobie dośpiewać: zdejmiemy to wszystko, usuniemy, nie będzie okazji do antyradzieckich demonstracji. No i się zaczęło.

PAP: Następstwem zdjęcia „Dziadów” był marcowy protest studentów…

Prof. Andrzej Friszke: Protest zaczął się od demonstracji 30 stycznia po ostatnim przedstawieniu, następnie przystąpiono do zbierania podpisów pod petycją przeciwko zdjęciu „Dziadów”. Podpisało ją ponad trzy tysiące studentów, jest to bardzo dużo, jak na tamte czasy. Zresztą dzisiaj też nie byłoby tak łatwo zebrać tyle podpisów na uniwersytecie, ale wtedy, jak ludzie podpisywali, musieli uwzględniać ryzyko, że w konsekwencji mogą mieć nieprzyjemności. Nastąpiło przełamanie się, aby podpisać protest po zdjęciu „Dziadów”.

Władza zareagowała na to represjami, zatrzymaniami, szarpaniem się ze zbierającymi podpisy. Potem ze studiów władza wyrzuciła Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Nastąpiło uruchomienie buntu, który wyraził się w słynnym wiecu 8 marca na Uniwersytecie Warszawskim. Reakcja władzy znów była brutalna i spowodowała takie oburzenie, że ten bunt się rozlał się na inne uczelnie.

PAP: Jaka była skala protestów studenckich w Marcu’68?

Prof. Andrzej Friszke: To był dosyć duży ruch. Protestowały wszystkie większe ośrodki akademickie, tam, gdzie były uniwersytety, ale także niektóre mniejsze ośrodki, np. do protestów doszło w Gdańsku czy w Katowicach, które nie był wtedy wielkimi ośrodkami akademickimi. Nastąpiły wystąpienia solidarnościowe z kolegami, którzy protestowali w innych miastach, a których milicja pobiła, a część aresztowała. Trzeba było się z nimi solidaryzować, dać temu wyraz.

Ten protest rozwijał się do 19 marca, kiedy przemówił Gomułka i stało się jasne, że żadnych ustępstw władzy nie będzie. Po 20 marca odbyły się strajki w kilku wielkich ośrodkach akademickich, a potem władza stłumiła ten ruch represjami, wyrzucaniem ze studiów, poborem do wojska itd.

Nastąpiła jednak jeszcze fala, echo, w zupełnie innych środowiskach społecznych w postaci napisów na murach, ulotek, nawet w małych ośrodkach. Kiedyś zrobiłem takie podsumowanie – w ponad stu miastach szczebla powiatowego i mniejszych były próby przynajmniej zaznaczenia solidarności ze studentami, sprzeciwu wobec tego, co robi władza.

PAP: W związku z marcowymi protestami władza rozpoczęła antysemicką kampanię. Jakie były jej cele i zasięg?

Prof. Andrzej Friszke: Akcja przeciwko Żydom nie była tylko propagandą – była akcją rozpisaną na różne formy oddziaływania. Moczar, jako zwierzchnik Służby Bezpieczeństwa, miał ogromne możliwości dowiedzenia się, kto jest żydowskiego pochodzenia. Kierował instytucją, która miała wszystkie ankiety personalne, jakie ludzie składali przy staraniach o dowód osobisty, o wyjazd zagraniczny, w których musieli podać, do kogo jadą, kto jest matką, ojcem, kim jest ten, do którego jechali, kto zaprosił, jaki jest stopień pokrewieństwa. To wszystko trzeba było podać. Służby miały niesamowitą wiedzę o osobach żydowskiego pochodzenia. Traktowały to jako bardzo istotną wiadomość i gromadziły tę wiedzę już na dobre kilka lat przed Marcem. I uderzały często w tych ludzi, jeśli im to pasowało.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych robiło raporty o stanie bezpieczeństwa państwa: że coś się złego dzieje albo ktoś coś powiedział komuś w towarzystwie, albo przez telefon. Od tego była bezpieka w tamtych czasach. Raport z takich zdarzeń wędrował na biurka decydentów politycznych, np. Gomułki, zwłaszcza gdy raporty dotyczyły niektórych działaczy partyjnych, redaktorów naczelnych, znanych pisarzy lub dziennikarzy. Nawet redaktora naczelnego „Trybuny Ludu”, donoszono o jego niewłaściwych znajomościach, o tym, że np. popiera innych Żydów.Budowano atmosferę niechęci, wrogości, która wytwarzała wstęp do tego, co nastąpiło po 1967 roku – dymisji, wyrzucania z pracy, wyrzucania z armii. Gromadzono takie rzeczy. Ktoś był np. pułkownikiem wojsk lotniczych, a okazało się, że jego siostra albo ciocia mieszkała w Izraelu. To już było podstawą do tego, żeby uznać, że był on potencjalnym szpiegiem – w Izraelu mógł kontaktować się z wrogim wywiadem, powiązanym z Amerykanami.

Budowano taką niechęć, poczucie wrogości i nieufności również wobec ludzi aparatu władzy. Uderzenie w 1967 roku zaczęło się właśnie od uderzenia w tych ludzi, a Marzec to dokończył. Było to uderzenie propagandowe, które polegało na szkalowaniu ludzi, uderzaniu w nich jako w syjonistów i sojuszników imperializmu amerykańskiego, wrogów Związku Sowieckiego, wrogów Polski Ludowej, wrogów Polaków, a także ludzi niewdzięcznych za to, że Polacy tak intensywnie ratowali ich w czasie wojny. To był bardzo silnie eksploatowany motyw. Ta kalka: Żydzi na Zachodzie nie chcą przyznać, jak myśmy ich wszyscy ratowali. Wówczas wielokrotnie powtarzano to w propagandzie, pisząc o niewdzięczności.

Wytworzyło się na poziomie zwykłych obywateli poczucie niechęci, wrogości, poczucie, że Żydzi są antypolscy i sprzymierzeni z wrogami. W ślad za tym uruchomiono też akcje usuwania ludzi ze stanowisk. Nie polegało to tylko na tym, że usuwało się dyrektorów departamentów z ministerstw, ale znam takie przypadki, że w jednej z fabryk wyrzucono człowieka, który był w tej fabryce inżynierem od technologii. Bezwzględnie wypomniano mu pochodzenie i wyrzucono z pracy.

Znam również przypadek dyrektora szpitala, którego wyrzucono za pochodzenie. Miał nazwisko Szapiro. Jak Szapiro mógł być dyrektorem szpitala? To uderzenie było bardzo mocne, ale opierało się również na wytworzeniu oddolnej atmosfery wrogości. Bezpieka nie musiała już aż tak bardzo ingerować. Budziło się antysemitów w środowisku danej osoby. Oni dalej już robili swoje – zwoływali zgromadzenie, zebranie, pytali o pochodzenie i wyrzucali.

PAP: Ta antysemicka kampania doprowadziła do emigracji Żydów z Polski. Kim były osoby wyjeżdżające?

Prof. Andrzej Friszke: Gwałtowny wzrost emigracji nastąpił po 1956 roku. Wówczas byli to polscy Żydzi, którzy bezpośrednio po wojnie nie wyjechali do Izraela z różnych przyczyn, ale po 1956 roku wyjechali. To było około 50 tys. osób. Potem właściwie emigracji nie ma, jest minimalna. Natomiast w konsekwencji 1968 roku emigracja znowu wzrosła. Obejmuje ona 15 tysięcy ludzi, którzy wyemigrowali do Izraela i innych krajów.

Ta grupa była w większości inna socjologicznie niż ta z 1956 roku. To nie byli ludzie, którzy byli po prostu Żydami. Często były to osoby pochodzenia żydowskiego, które uważały się za Polaków albo tak pół na pół. Przy procesach asymilacyjnych jest to częste, że ludzie nie do końca identyfikują się wyłącznie z jedną społecznością. Często wyjeżdżali z poczuciem, że ten trend antysemicki będzie się wzmagał – że będą wyrzucani z pracy, nie będą dopuszczani do studiów. Takimi rzeczami grozili ubecy: „Pani córka nigdy nie skończy studiów, wynoście się z Polski”. To był nacisk ubeków, ale także często ludzi z miejsc pracy.

Niektórzy postanowili jednak oprzeć się tym naciskom. Co najmniej kilka tysięcy osób postanowiło nie ulec tej przemocy; zdecydowały, że zostaną w Polsce. Przeważnie były to osoby, które uważały się za Polaków, choć o żydowskich korzeniach.

PAP: Dlaczego musieli deklarować emigrację właśnie do Izraela?

Prof. Andrzej Friszke: Nie było innej możliwości wyjazdu – tylko do Izraela. To było charakterystyczne dla PRL-u, że w pewnych okresach były uruchamiane możliwości wyjazdu na zasadzie pozbywania się „obcego elementu” z Polski. Można było np. wyjechać do Niemiec, też po 1956 roku, a potem po 1970 roku. To wymagało zadeklarowania się jako Niemiec, a wtedy władza pozwalała albo nie pozwalała wyjechać. Tak samo było w przypadku Izraela. Trzeba było zadeklarować, że jest się narodowości żydowskiej, niepolskiej. Wtedy odbierało się dokumenty i wyjeżdżało się do Izraela bez prawa powrotu.

PAP: Czy faktycznie większość tam pojechała?

Prof. Andrzej Friszke: W praktyce ci ludzie w ogromnej mierze nie pojechali do Izraela, bo nie czuli się Żydami, a już na pewno nie czuli się Żydami, identyfikującymi się z Izraelem. W związku z tym wyjeżdżali do różnych krajów – do Francji, Szwecji, Anglii, Ameryki, Włoch. Potem tworzyli tam polskie ośrodki emigracji pomarcowej, które były ważne, aktywne. Ci ludzie odegrali znaczącą rolę zwłaszcza w okresie Solidarności, budując przyczółki, które prowadziły propagandę na rzecz Solidarności, przeciwko stanowi wojennemu, na rzecz pomocy dla Polski. Ci, którzy wyjechali na żydowskich papierach stworzyli istotne lobby polskiej opozycji.50 lat temu, 8 marca 1968 r. odbył się wiec protestacyjny studentów Uniwersytetu Warszawskiego w związku ze zdjęciem wystawianych w Teatrze Narodowym „Dziadów” oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy.

PAP: Jak Marzec ’68 został przyjęty w Moskwie?

Prof. Andrzej Friszke: Moskwa była bardzo zadowolona. Od połowy lat 50. była bardzo wrogo nastawiona do Izraela, który był sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a Moskwa popierała kraje arabskie. Była bardzo nieufna wobec osób żydowskiego pochodzenia. W establishmencie partii sowieckiej Żydów już od dawna nie było. Na podstawie znanych dokumentów widać, że Rosjanie bardzo wspierali to eliminowanie Żydów z polskiego aparatu władzy.

Ta akcja zresztą posłużyła również jeszcze jednemu celowi – była elementem przecinania kontaktów z Zachodem polskich intelektualistów, pisarzy, polskich uczelni. W jej efekcie miało nastąpić jeszcze mocniejsze niż wcześniej związanie Polski z Moskwą.

PAP: Jaki jest bilans Marca ’68?

Prof. Andrzej Friszke: Po czystkach marcowych niektóre dziedziny wiedzy i nauki przeżywały długoletni kryzys. To uderzenie bardzo gwałtownie pogorszyło poziom i prestiż np. Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, ale również polonistyki i ekonomii. Studiowałem 10 lat po tych wydarzeniach i wszyscy studenci wiedzieli, że te wydziały nadal cierpią na skutek marcowych czystek.

To jest też problem niektórych instytutów technicznych. Czystki, które zostały przeprowadzone w Instytucie Badań Jądrowych z całą pewnością miały swoje konsekwencje w poziomie, w kontaktach międzynarodowych, w prestiżu tego instytutu w tej dziedzinie wiedzy i nauki.

Marzec ’68 spowodował również bardzo poważne konsekwencje np. w składach redakcji różnych pism. Wyrzucono ludzi o dużym znaczeniu, prestiżu, dużej wiedzy, jeśli chodzi o polską humanistykę.Marzec spowodował też ogromne zmiany, jeśli chodzi o przedstawicielstwa dyplomatyczne, Ministerstwo Spraw Zagranicznych. To był aparat władzy, ale to była też kwestia, jak Polska prezentowała się w innych krajach, kto mówił w imieniu Polski, kto przychodził na przyjęcia, jak się zachowywał. To wszystko miało ogromne znacznie. Marzec 1968 przez swój kształt propagandowy i to, co spowodował, jeśli chodzi o zmiany personalne, niewątpliwie obniżył znacznie prestiż Polski w świecie. Przede wszystkim przez rozpętanie kampanii antyżydowskiej bez precedensu po II wojnie światowej.

PAP: Jaką rolę odegrał Marzec ’68 w tworzeniu środowisk opozycyjnych?

Prof. Andrzej Friszke: W perspektywie Marzec miał również pozytywne konsekwencje – rozbił resztki więzi inteligencji polskiej z władzą, z partią, ułatwił przesunięcie się wielu osób do opozycji, do sprzeciwu wobec reżimu. Marzec był chrztem bojowym dla wielu młodych ludzi, wówczas 20-letnich, którzy po doświadczeniach 1968 roku albo byli wręcz w opozycji, albo z nią sympatyzowali, byli co najmniej czytelnikami czy kolporterami bibuły w latach 70.

Doświadczenie Marca jest tutaj ważne. Oni wówczas przeszli przez konfrontację z władzą, niejednokrotnie przez więzienie czy areszt. W związku z tym zawsze byli już przeciwko tej władzy. Dalej była tylko kwestia, czy jest sens się zaangażować.

Jak nadeszła Solidarność to mnóstwo ludzi, którzy w młodości przeszli przez Marzec, angażowało się w różnych miejscach w Solidarności. Rok 1968 był rokiem tworzącym w sensie socjologiczno-psychologicznym pokolenie – pokolenie Marca’68. Ci ludzie już zawsze byli po stronie ruchu, który miał swoją ciągłość od tamtego czasu. Uczestnicy Marca tworzyli KOR, Solidarność, podziemie solidarnościowe oraz wolną i niepodległą Polskę, czyli III Rzeczpospolitą.

Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)