Obowiązkiem jest dla mnie dobre wychowanie dzieci, płacenie podatków i uczciwe życie. I staram się to robić, wiodę żywot człowieka poczciwego. Mam jakieś opory przed mówieniem o patriotyzmie. Bo na miano patrioty trzeba sobie zasłużyć.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
„Wyj...ane” to manifest nihilisty. I ma 25 mln odsłon na YouTubie.
To był numer przechwałkowy, o tym, że kiedyś miałem mniej, teraz mam więcej i jestem gość.
I to stało się przebojem.
Potem powiedziałem, że kiedyś nagram odwrotność, takie „Niewyj...ane na baczność”.
Nagra pan?
Będziemy na „pan”?
A dlaczego nie?
Fajnie, z raperem na „pan”.
To jak, nagra pan to?
Myślę, że wszystko, co teraz nagrywam, jest jednym wielkim „Niewyj...ane na baczność”. Cała moja obecna twórczość taka jest. Dzisiaj staram się nie przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu, zmieniać to, na co wpływ mam, i odróżniać jedno od drugiego... (śmiech)
Oho, znaleźliśmy się na mityngu AA.
– Akurat nie przeszedłem 12 kroków, ale kiedy na drugiej płycie śpiewałem „Wyj...ane”, byłem jeszcze przed terapią. Po pierwszej pojawiły się pieniądze.
I wszystkie grzecznie pan przepił?
Większość, i kiedy nagrywałem drugi album, to wydałem absolutnie wszystko, co mi zostało.
Był pan jak jazzman Chet Baker.
Dlaczego?
On też był bardzo płodny, bo potrzebował na używki.
Aż tak nie było. Kiedy nagrywałem drugą płytę „Nowe rzeczy”, w większości nie piłem, bo byłem zaszyty. Co prawda po paru miesiącach wszywkę przepiłem i moje ostatnie zapicie było kilka dni po premierze.
Kiedy?
Nie piję od 25 marca 2015 r.
Gdyby pan miał jednak zaśpiewać tę nową pieśń...
To zacząłbym od tego, że najważniejsza jest dla mnie rodzina.
To akurat mówił pan zawsze.
To prawda, kiedy piłem, hasło „rodzina” nie schodziło mi z ust. Zresztą jak teraz spytasz jakiegoś kompletnie nawalonego pijaka, co jest dla niego najważniejsze, też powie, że rodzina, a pije z żalu. Miłość, rodzina, przyjaźń – ciągle posługiwałem się pustymi słowami bez pokrycia.
To co się zmieniło?
Rozumiem, a w każdym razie wydaje mi się, że rozumiem, te wartości. Oczywiście może za rok, dwa lata powiem, że w 2018 r. to ja nic nie rozumiałem i dopiero teraz to pojmuję.
No tak, a jak będziemy mieli siedemdziesiątkę, to w ogóle będziemy mieli inną perspektywę.
I będziemy mówili, że byliśmy idiotami, tyle pracując zamiast mieć czas dla dzieci. Będę mówił, że mogłem rzadziej wydawać płyty i jeździć w trasy, a więcej czasu spędzać z rodziną.
Ma pan dwóch synów.
No, 11 lat różnicy...
Starszy oczywiście wie, że jest pan raperem.
W końcu występował w teledyskach. Znosi to normalnie, przyzwyczaił się, nie jest to dla niego żadne wielkie „wow”. Czasem tylko żartuję, że jak czegoś nie zrobi, to przyjdę pod szkołę i narobię mu obciachu, bo będę się zachowywał jak hiphopowiec „Joł, men!”. (śmiech)
Pan jest dziś, jak to mawiał o sobie Stanisław Sojka, „family man” – ojciec dzieciom, który o tym z dumą śpiewa. I nawet nie przeklina.
Nie jestem twórcą abstrakcyjnym, zawsze piszę o tym, jak żyję. Moja twórczość jest bardzo blisko związana z życiem.
Jest autobiograficzna?
W dużym stopniu. Dlatego kiedy było smutno, to i muzyka była smutna, a kiedy jest rodzinnie, to o tym śpiewam.
Family man może zrobić karierę? Sojka twierdził, że nie, i dlatego on nie przebił się na Zachodzie.
Teraz zrobiłem teledysk w swoim domu, z dziećmi, gdzie wyglądam, jak wyglądam, a mojego wieku, odkąd się odchudziłem i wszystko mi wisi, nie da się ukryć. Tak więc pełna jawność, a zainteresowanie moją czwartą płytą, która wyjdzie w marcu, jest rekordowe, odsłony na YouTubie też biją wszystko, co robiłem do tej pory.
To prawda, „Samson” po dwóch dniach miał milion odsłon i już pojawiały się covery.
Widocznie można robić karierę jako facet z rodziną.
Młodzi chcą słuchać o rodzinie?
Słyszę, że dzieciaki chcą piosenek tylko o seksie, alkoholu i przemocy. A może jest odwrotnie? Może po prostu wszystko, co dostają, to teksty o seksie, alkoholu i przemocy? Sądzę, że część rzeczywiście chce takiego przekazu, ale reszta po prostu tego słucha, bo taka jest muzyka. A dlaczego młody chłopak nie chciałby posłuchać o odpowiedzialności?
Myśli pan, że chciałby?
Ja to wiem! Sam mu o tym śpiewam i myślę, że słuchanie o tym jest dla nastolatka bardzo ważne. Chłopak, który nie ma męskiego wzorca w domu, będzie go szukał gdzie indziej i może fatalnie trafić. Dzieciaki są naprawdę chłonne i potrzebują autorytetów, wzorców.
Wszyscy mówią, że mamy kryzys autorytetów, że nikt ich nie chce.
Młodzi ludzie bardzo potrzebują wzorca. Nie myślą o tym w kategorii „autorytet”, ale wzorzec, który mogą naśladować, jest im potrzebny.
A co to znaczy „Mam niewyj...ane na Polskę”?
Że Polska jest jedną z tych spraw, na których mi zależy.
Zauważyła to Kancelaria Prezydenta.
NCK zaprosiło mnie na spotkanie w Kancelarii Prezydenta o 100-leciu niepodległości. Nie wiem, co może raper z tym zrobić, zobaczymy.
Może dlatego, że śpiewał pan Kelusa?
Zostałem zaproszony, by na obchodach 40. rocznicy Czerwca ’76 zaśpiewać „Szosę E7” i nie był to dla mnie pierwszy kontakt z jego piosenkami. Kelusa znałem już wcześniej.
Naprawdę?
Jestem z Radomia, jak mogłem nie znać „Szosy E7”?!
„Czerwony Radom pamiętam siny, jak zbite pałką ludzkie plecy”...
Znałem nie tylko Kelusa, ale jeszcze za moich pijących czasów słuchałem Kaczmarskiego, Gintrowskiego, Wysockiego, choć rosyjskiego nie znam. Na szczęście są translatory.
„Szosę E7” zaśpiewał pan na tyle przejmująco, że zrobił pan wrażenie na jednej z bohaterek piosenki, Kubie Kelus, która twierdzi, że zrozumiał pan przekaz tekstu.
To bardzo mi miło. Oczywiście nie wiem, „co poeta miał na myśli”, bo to tylko moja interpretacja, w której wybiłem: „I tylko nie wiem, gdy przyjdzie pora / To co odpowiem, gdzie wtedy byłeś?”.
Bo to jest wyzwanie.
Każdy czas, każdy człowiek ma swoje wyzwania. Dziś dla mnie patriotycznym obowiązkiem jest dobre wychowanie dzieci, płacenie podatków i uczciwe życie. I to robię, staram się to robić, wiodę żywot człowieka poczciwego, osiadłem jak Skrzetuski w pieleszach. Mam jakieś opory przed mówieniem o patriotyzmie.
Dlaczego teraz każdy o tym mówi?
Bo na miano patrioty trzeba sobie zasłużyć. Nie mogę sam się nazwać patriotą, bo to będzie śmieszne. Mam teraz opowiadać, że jestem patriotycznym raperem i śpiewam patriotyczny hip-hop, a pan jest patriotycznym dziennikarzem?
Brzmiałoby słabo.
Więc zostaje mi moje normalne życie i wywieszanie flagi z okazji świąt państwowych, co zawsze robię. W tych dniach nie gram też koncertów, bo to czas, który trzeba spędzać odświętnie, z bliskimi. 11 listopada jeżdżę z rodziną do Poznania, tam jest św. Marcin, rogale. To drobne rzeczy, które nie czynią ze mnie wielkiego patrioty.
Wielu artystów manifestuje teraz swoje poglądy polityczne.
Ja nie. Głosuję w wyborach, jasne, ale się nie angażuję.
Nie demonstruje pan?
Nie dzieje się nic takiego, co miałoby mnie przerażać, martwić. Ani moja wolność nie jest zagrożona, ani żadne swobody. Moich tekstów nikt nie chce cenzurować, więc nie.
Zostawmy to. Żyje pan z płyt czy z koncertów?
Równomiernie. Muzycy rockowi mają tantiemy z radia, nas nie grają, ale za to lepiej sprzedajemy płyty. Tak samo bilety – to my jesteśmy głównym nurtem, choć nas nie ma na dożynkach.
Ale to i tak nie są setki tysięcy sprzedanych płyt.
Pomaga mi to, że sam jestem wydawcą swoich płyt.
Faktury, przelewy, biznesmen z pana.
Sí, senor Mazurek. Jestem biznesmenem, płacę podatki, ZUS, wszystko...
Wzorem innych gwiazd rapu ma pan też markę odzieżową?
Pojedyncze ciuchy, ale nie mogę się temu poświęcić, bo doba jest ograniczona i mam inne sprawy. Czas nie jest z gumy.
Pisze pan słowa swoich utworów.
Tak, za muzykę odpowiadają producenci, a ja piszę teksty i potem je melorecytuję, staram się podśpiewywać. Nigdy nie nazywam się muzykiem, tylko raperem. Ale czy tekst w rapie jest ważniejszy niż w rocku czy w popie? Nie wiem.
Ludzie jednak wiedzą, co pan do nich śpiewa. Myśli pan, że Beata Kozidrak też ich ujmuje przekazem?
Myślę, że wiele osób się utożsamia. Jedno, co różni rap od popu czy rocka, to fakt, że na pewno nie jesteśmy muzyką tła, muzyką towarzyszącą, dlatego właściwie nie ma nas w radiu.
To prawda, nie da się was słuchać ot tak, przy okazji.
Bo to muzyka, która wymusza uwagę, koncentrację.
Jak wygląda ten codzienny żywot człowieka poczciwego?
Rano wstaję, robię śniadanie synom, młodego do żłobka, a potem idę do pracy, do biura.
Do biura?
Oczywiście, tam mam faktury, pracę. Biorę laptopa i pracuję. Teksty zresztą też tam pisałem, tam robię sobie trening, bo mam tam drążek i ciężary. I tyle.
Skąd ta fascynacja zdrowym odżywianiem, siłownią?
Próbowałem poradzić sobie z wagą, bo wcześniej regulowałem sobie emocje kompulsywnym obżeraniem się, potrafiłem o trzeciej w nocy do McDonalda jechać, tyć po 10 kg miesięcznie. Miałem z tym to samo, co z alkoholem.
Pański Radom stał się obiektem kpin, symbolem prowincji, z której drwi nie tylko warszawka.
Jeżdżę po Polsce od pięciu lat i nie widzę, w czym Radom miałby być gorszy, skąd się to wzięło.
Z tych chamskich żartów z „chytrej baby z Radomia”?
Nie wiem, niektórzy mówią, że jeszcze wcześniej, że tu się budzi Gierek i jego słowa: „Wstyd mi za tych z Radomia”. Może to krążyło, a teraz podgrzane jeszcze urosło.
Widzę w tym sporo pogardy do tych biedniejszych, z prowincji ze strony nas, którym się udało.
Zawsze znajdą się ludzie, którzy, by poczuć się lepiej, będą ośmieszać innych, ale z drugiej strony jest w tym też dużo bezmyślnego powtarzania, śmieszków, za którymi nic więcej nie stoi. W końcu żyjemy w czasach internetowej beki.
Porozmawiajmy o pańskich początkach.
Zaczynałem jeszcze w liceum, ale po nim nie poszedłem na studia. Od pierwszej klasy jeździłem na saksy do Niemiec, do ojca i tam pracowałem. I po maturze wyjechałem tam ułożyć sobie życie.
Chciał pan tam zostać?
Oczywiście, tylko złapali nas, jak pracowaliśmy na czarno przy remoncie mieszkania. A że kiedy wpadli, to ja akurat odkręcałem gniazdko, żeby zedrzeć tapetę, więc w dokumentach mi wpisali: „Specjalista od instalacji elektrycznych”.
Znał się pan na tym?
Jestem zupełnie nietechniczny. No ale tak się zakończyła moja kariera robotnika w Niemczech, dostałem trzyletni zakaz wjazdu i wróciłem do Radomia.
I poszedł pan na studia.
Nie bardzo wiedziałem, co ze sobą robić, o pracę w Radomiu było wtedy ciężko, więc rzeczywiście poszedłem na studia. Mam wykształcenie jak Kwaśniewski – absolutorium i nie napisałem pracy.
To lepsze niż on. A co pan studiował?
Byłem na międzywydziałowych studiach historyczno-filozoficznych.
Filozofia, fiu, fiu...
Głównie historia. Skończyło się tak, że nie napisałem pracy, no nie mogłem się zmusić, lecz zainteresowanie historią mi zostało.
Czyta pan coś?
Jak tylko mam czas, czyli ostatnio mniej, bo raczej słucham audiobooków. Niestety, na stacjach nie ma ambitnej literatury, więc ostatnio były kryminały skandynawskie, ale i „Cesarz” Kapuścińskiego. Hajle Selasje przydał mi się zresztą do piosenki „Cesarz” na najnowszej płycie. Ale wcześniej były choćby „Opowiadania kołymskie” Szałamowa.
Że też pan potrafi tak się skupić w samochodzie...
Połamałem antenę i nie mogłem słuchać radia, to dlatego... (śmiech)
Może i dobrze, że nie napisał pan pracy, bo zostałby pan nauczycielem.
A tak pracowałem w sklepie z artykułami dziecięcymi, zostałem listonoszem, pracowałem w okienku na poczcie.
Poczta Polska powinna pana teraz uhonorować.
Już raz mnie uhonorowała, ucinając mi etat i nie przedłużając umowy, co mi na dobre wyszło, bo miałem motywację, żeby iść w rap.
A kiedy pan uznał, że jest alkoholikiem?
Od dawna mówiłem o sobie, że jestem alkoholikiem, nie rozumiejąc, co to znaczy. Tak naprawdę zrozumiałem to dopiero wtedy, kiedy poszedłem na terapię.
To skąd panu do głowy przyszło, by tak o sobie mówić? Wielu właśnie od tego ucieka.
Robiłem sobie w internecie testy „Sprawdź, czy jesteś alkoholikiem” i miałem 12 odpowiedzi na 13 w wieku 19 lat! Teoretycznie to wiedziałem, tylko że jakoś to do mnie nie docierało.
Miał pan ciągi?
Parodniowe, miesięczne, kilkumiesięczne, tak, to wszystko było. Oczywiście różnie to wyglądało, bo kiedy byłem bezrobotny, to stałem od rana pod sklepem albo piłem gdzieś na osiedlu, a kiedy pracowałem, to starałem się w tygodniu nie pić, za to w weekendy nadrabiałem. Przepijałem całe urlopy.
Straszne.
Nie piłem tyle, ile chciałem, z braku pieniędzy, ale jak się pojawiły po płycie, to poszło. Wcześniej też pewnie stoczyłbym się bardziej, gdyby nie to, że do 30. roku życia mieszkałem u rodziców. To mnie trzymało.
Miał pan już syna.
Od trzeciego roku studiów.
I był pan alkoholikiem. Zrobił mu pan to samo, co ojciec panu.
Historia, niestety, lubi się powtarzać. Zresztą w „Smutku” o tym śpiewałem. W moim trzeźwieniu bardzo pomogło mi to, że poznałem Martę, moją narzeczoną. Ona ma wielki wpływ na moje życie w wielu aspektach.
„W wielu aspektach”?! Tak teraz mówią raperzy?
(śmiech) Ale ja chcę tylko tyle o niej powiedzieć. Nie chcę, żeby wyszło tabloidowo.
Nie będę pana ciągnął za język.
Marta jest fundamentem mojego nowego życia. Nie wiem, czy wyszedłbym na prostą, gdyby się nie zjawiła.
Fundament? Wszystko opiera pan na związku z nią?
Stół nie stoi na jednej nodze i w trzeźwieniu też najważniejsze jest to, by budować swoje życie w wielu obszarach. Chcę mieć porządek wszędzie. I ja dzisiaj jestem spełniony osobiście, spełniony rodzinnie, spełniony zawodowo.
Nie wstydził się pan, znany raper, iść na terapię w Radomiu?
Wstydzić to się mogłem, kiedy leżałem gdzieś pijany, a nie tego, że przyszedłem się leczyć. Więc się nie wstydziłem, zresztą i tak o tym śpiewałem, więc wszyscy wszystko wiedzieli.
Ma pan 35 lat...
34 lata!
Rocznikami liczę.
Tak czy inaczej, jestem starszy od swojego przeciętnego słuchacza.
To w hip-hopie jest normą.
Jest też młoda fala raperów, ale ma pan rację, że coś w tym jest.
Utrzymuje pan ze słuchaczami jakiś kontakt?
Jestem cały czas bardzo aktywny w mediach społecznościowych, tam się z nimi komunikuję. Jasne, wiem, że jestem od nich starszy, ale biorą mnie takiego, jakim jestem.
Rozmawiacie tylko o muzyce? Nie piszą „Wiesz, ja też mam kłopot z ojcem”?
Czasem piszą, ale na to nie da się łatwo odpowiedzieć. Na każde pytanie, co z takim czymś zrobić, odpowiadam: „Iść do lekarza”. Mam świadomość, że niektórzy mogą mnie traktować jak autorytet, ale staram się bardzo ten balonik przekłuwać. Głównie zresztą przekłuwam go ze strachu przed odpowiedzialnością. Na nowej płycie śpiewam wprost: „Nie pytaj mnie o nic”.
To ma być odpowiedź dla fanów?
Nie jestem ich terapeutą, nie uleczę ich rodzin czy ojców. Każdy odpowiada za swoje życie. A moje rady? Staram się ich przekonać, by się ze mną nie utożsamiali. Nie głoszę prawd objawionych i proszę mnie nie słuchać.
Dlaczego?
Bo za rok, dwa lata wszystko może się zmienić, mogę mówić zupełnie coś innego. I dlatego proszę nie wcielać w życie rad żadnych artystów.
Słyszę, że dzieciaki chcą piosenek tylko o seksie, alkoholu i przemocy. A może jest odwrotnie? Może po prostu wszystko, co dostają, to teksty o seksie, alkoholu i przemocy? Sądzę, że część rzeczywiście chce takiego przekazu, ale reszta po prostu tego słucha, bo taka jest muzyka. A dlaczego młody chłopak nie chciałby posłuchać o odpowiedzialności?