Po trzech wiekach klęsk oraz upokorzeń doznanych ze strony Zachodu nadszedł dla islamu punkt zwrotny. Dokładnie 30 lat temu w Iranie.
W Iranie znów wrze. Podobnie jak trzy dekady temu zapalnikiem, który spowodował wybuch społecznego niezadowolenia, okazały się trudności gospodarcze. Podwyżki cen oraz wysokie bezrobocie sprawiły, że zwykli ludzie wyszli na ulice wielkich miast. Jednak teokratyczny reżim sprawnie poradził sobie z buntem, tłumiąc opór i zabijając ponad 20 osób. Brutalne działania nie rozwiążą jednak problemów kraju, w którym demonstranci po raz pierwszy skandowali na ulicach imię niegdyś powszechnie znienawidzonego szacha. Dziś reżim jest nadal wystarczająco silny, by przetrwać, ale czas płynie. Najwyższy Przywódca Islamskiej Republiki Ali Chamenei niepodzielnie dzierży wszystkie nici władzy, lecz w tym roku będzie obchodził 80. urodziny. Wybrany w wyborach powszechnych prezydent Hasan Rouhani musi respektować zwierzchnictwo duchownego, lecz jednocześnie dąży do głębokich reform i otwarcia kraju na świat. Na skomplikowanej szachownicy politycznej są wspierający go zwolennicy liberalizacji oraz ultrakonserwatyści, skupieni wokół byłego prezydenta, piekielnie ambitnego Mahmuda Ahmadineżada. Wielkie znaczenie ma też rozdwojenie sił zbrojnych państwa. W teorii zadaniem 300-tysięcznej armii jest obrona granic, natomiast elitarny 200-tysięczny Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej ma, zgodnie z nazwą, bronić istniejącego porządku. Obie formacje nieustannie konkurują ze sobą i w razie sporu w łonie reżimu wcale nie muszą stanąć po jednej stronie barykady. Optymizmem nie napawa też to, że Iran otaczają potężni wrogowie. Jego wewnętrznej destabilizacji pragną Arabia Saudyjska, Izrael, a także ich główny sojusznik –prezydent Donald Trump. Krajowi Persów los najwyraźniej niesie niespokojne czasy, choć być może nie tylko jemu. Po tym jak ostatni raz rewolucja zawitała do Teheranu, jej efekty zachodni świat odczuwa do dziś. Okazała się bowiem w dziejach islamu wyjątkowo ważnym punktem zwrotnym.
To była słaba osoba
„Pod koniec XX wieku twierdzenie, że religia może stanowić wielką siłę polityczną, było nie do pomyślenia” – zauważa w książce „Dziedzictwo popiołów. Historia CIA” amerykański dziennikarz Tim Weiner. „Zaledwie kilka osób w CIA uważało, że wiekowy duchowny (Chomeini – red.) zdoła przejąć władzę i ogłosić Iran republiką islamską” – uzupełnia.
„Błędnie uznaliśmy, że sekularyzacja to linearny, nieuchronny proces” – bije się w piersi francuski politolog Gilles Kepel w monografii „Zemsta Boga” poświęconej powrotowi religii do polityki. Trudno to sobie obecnie wyobrazić, ale zaledwie trzy dekady temu nikt na poważnie nie taktował islamu. W całej Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie rządziły świeckie reżimy, zapatrzone w zachodnie lub sowieckie wzorce. Nawet w Arabii Saudyjskiej większe znaczenie miało utrzymanie władzy absolutnej króla oraz zachowanie feudalnych porządków niż eksport religijnego fundamentalizmu. Rządzące elity parły do laicyzacji podporządkowanych im społeczeństw, bo w niej upatrywały recepty na doścignięcie nowoczesnego świata. Tak jak to udawało się Turcji za czasów rewolucyjnych przemian, zafundowanych przez Mustafę Kemala Atatürka.
Podobna przebudowa całego społeczeństwa marzyła się szachowi Iranu Mohammadowi Rezie Pahlawiemu. Na pierwszy rzut oka wcale nie wydawało się to takie trudne. Zamieszkały w większości przez Persów kraj mógł się pochwalić pierwszą w tej części świata konstytucją (wzorowaną na francuskiej), przyjętą już w 1906 r. Również jego elity intelektualne, twórcy kultury oraz politycy dużo więcej mieli wspólnego ze swymi zachodnimi kolegami niż islamskimi duchownymi. Większość z nich kończyła studia na europejskich uniwersytetach. Podobnie rzecz się miała ze sporym gronem przedsiębiorców pomnażających swój kapitał dzięki interesom z firmami amerykańskimi, japońskimi czy zachodnioeuropejskimi. W Iranie działały partie polityczne oddające całe spektrum nowoczesnych ideologii: od marksizmu poczynając, na nacjonalizmie kończąc. Kiedy w 1967 r. z nakazu szacha parlament przyjął ustawę o równouprawnieniu kobiet, początkowo spotkała się ona z zaledwie umiarkowanym oporem, choć zmuszała panie do zdjęcia tradycyjnych chust w miejscach pracy, gdzie obowiązywał zachodni strój.
Największym zagrożeniem dla procesu sekularyzacji Iranu okazał się sam Reza Pahlawi oraz jego sojusznicy. Doświadczony dyplomata Henry Precht wspominał, że pewnego razu zapytał o szacha Loya Hendersona, amerykańskiego ambasadora w Iranie w latach 50. Wówczas to CIA przeprowadziła jedną ze swych najbardziej spektakularnych operacji. Latem 1953 r. Amerykanie zorganizowali w Teheranie zamach stanu, obalając demokratycznie wybrany rząd Mohammada Mosaddegha, po czym całą władzę przekazali oddanemu im, a wcześniej zupełnie zmarginalizowanemu szachowi. „Nie liczył się. Nie miał znaczenia. Słaba osoba. A mimo to musieliśmy się z nim układać” – opisał Rezę Pahlawiego po latach Henderson. „Tak więc potwierdził to, co podejrzewałem – że szach był nadęty władzą, jaka pojawiła się w Iranie wraz ze wzrostem dochodów z ropy oraz pochlebstwami Nixona, Kissingera i innych zagranicznych przywódców” – podsumował Precht, trafiając w samo sedno.
Dzięki dochodom z ropy oraz wsparciu USA Pahlawi mógł kupować społeczny spokój i prowadzić politykę szybkiej modernizacji. Jednak był słabym przywódcą o bardzo wąskich horyzontach. Zupełnie nie dostrzegał, że ślepe naśladownictwo obcych wzorców jest poniżające dla poddanych. Na początku lat 60. pisarz i filozof Dżalal Al-e Ahmad w eseju „Gharbzadegi” porównał owo naśladownictwo do choroby niszczącej od środka kłos zboża. Wprawdzie wygląda on cały czas tak samo, lecz w pewnym momencie nie da już zdrowego ziarna. To, co robił szach, było dla filozofa dobrowolną zgodą na obcą kolonizację, wpędzającą całe społeczeństwo w poczucie niższości wobec Zachodu. Poglądy Al-e Ahmada zdobyły sobie wielką popularność wśród elit, a co więcej, zaowocowały utożsamianiem modernizacji kraju z jego sekularyzacją. Najlepszymi środkami oporu wobec kolonialnej ekspansji zagranicznych protektorów szacha stawały się tradycja oraz religia.
Przyjaciele gorsi od wrogów
„Żałowałem po prostu, że nie ma na świecie jeszcze kilku tak dalekowzrocznych przywódców. I to potrafiących tak łagodnie kierować de facto, nie bójmy się tego słowa, dyktaturą” – chwalił szacha w kwietniu 1971 r. prezydent Richard Nixon. Jego rozmówca Douglas MacArthur II, który był wówczas ambasadorem USA w Teheranie, jedynie przytaknął, oszczędzając prezydentowi niepokojących wieści. Na opór przeciwko modernizacji kraju szach odpowiedział represjami. Wszechwładna policja polityczna SAWAK nie ograniczała się tylko do aresztowań przeciwników monarchy. Niewygodnych ludzi zastraszano, torturowano lub nawet mordowano. Początkowo traktowano tak islamistów oraz komunistów, ale stopniowo brutalne szykany dotknęły wszystkich opozycjonistów. Nawet prozachodni liberałowie, jeśli zaczynali wspominać o demokracji i prawach człowieka, nie mogli liczyć na taryfę ulgową u funkcjonariuszy SAWAK. Nikt też nie miał w Iranie wątpliwości, że głównymi doradcami szefostwa policji politycznej są pracownicy CIA, co potęgowało i tak już ogromną nienawiść do Amerykanów.
Tymczasem zupełnie tego nieświadom Nixon podjął wyjątkowo fatalną w swych konsekwencjach decyzję. Po wyjściu na jaw tajnych operacji CIA w Chile, wymierzonych przeciwko prezydentowi Salvadorowi Allendemu, Kongres zażądał w 1973 r. głowy dyrektora Centrali Wywiadu Richarda Helmsa. Wówczas prezydent powierzył mu funkcję ambasadora w Teheranie. Bardziej siarczysty policzek wymierzony zwykłym Irańczykom trudno sobie wyobrazić. „Było to tak, jakbyśmy przestali udawać, że Ameryka jest neutralna, i potwierdzili, że szach jest naszą marionetką” – zauważył Henry Precht. Co gorsza, wiele przesłanek wskazywało na to, iż Iran faktycznie staje się amerykańską kolonią. Eksploatacją perskich zasobów ropy zajmowała się spółka National Iranian Oil Company. Pakiet kontrolny akcji dzierżyły w niej koncerny naftowe z USA. NIOC wraz z innymi wielkimi przedsiębiorstwami zawiadywało prawie 50 tys. Amerykanów. Nie zamierzali oni na co dzień przestrzegać reguł islamu, irańskim podwładnym zaś często okazywali pogardę. Tymczasem, choć Helms od czasów II wojny światowej zajmował się wywiadem, to do Białego Domu nie docierały żadne złe wieści. „CIA nie informowała o niczym, co choćby sugerowałoby, że szach ma poważne problemy. Nie potrafiła podważyć dwudziestu pięciu lat własnej pracy. W sierpniu 1978 roku agencja zawiadomiła Biały Dom, że w Iranie nie zanosi się na rewolucję. Kilka tygodni później na ulicach zaczęły się rozruchy” – opisuje Tim Weiner.
W islamie nadzieja
Latem 1978 r. w proteście przeciw reżimowi szacha na ulice miast wyszli robotnicy, kupcy i biedota. W nich najbardziej uderzył nasilający się kryzys gospodarczy. Jednak bardzo szybko na czele buntu stanęli lokalni przywódcy religijni. Islam jednoczył wszystkich ponad podziałami światopoglądowymi, co z kolei umacniało autorytet od lat walczącego z reżimem przywódcy duchowego szyitów ajatollaha Ruhollaha Musawiego Chomeiniego. Choć przebywał on wówczas na emigracji w Iraku, jego emisariusze podsycali opór. Zaś treść wystąpień przysparzała coraz to nowych zwolenników. Ich liczba zaczęła rosnąć lawinowo po „czarnym piątku” 8 września 1978 r., gdy wojsko otworzyło w Teheranie ogień do manifestantów na placu Jaleh. Uczestnicy protestu domagali się powrotu Chomeiniego do ojczyzny oraz ustanowienia republiki islamskiej. Od kul oficjalnie zginęły 64 osoby, lecz nikt nie uwierzył w tę liczbę. W plotkach urosła ona do 15 tys. zabitych. Wtedy strajk generalny sparaliżował cały przemysł naftowy i nagle dzienne wydobycie surowca zmalało z 5,5 mln baryłek do ledwie 1 mln, co oznaczało odcięcie kraju od głównego źródła dochodów.
Narastający krach ekonomiczny podkopywał siłę reżimu. Spanikowany szach przy wsparciu Departamentu Stanu USA wykonał wówczas kolejne samobójcze posunięcie. Zaszantażował Irak, wymuszając nakaz opuszczenia kraju dla Chomeiniego. Ten ochoczo przeniósł się do Paryża. Tam francuskie media chętnie oddawały mu głos jako duchowemu przywódcy wielkiego narodu. Ajatollah z pasją krytykował Stany Zjednoczone, zyskując poparcie nie tylko irańskiej diaspory, lecz również francuskiej lewicy i skrajnej prawicy. Z kolei rodaków w ojczyźnie uwiódł stale powtarzanymi obietnicami ustanowienia demokracji i zapewnienia wszystkim wolności. Znamienne, że tego właśnie domagali się protestujący ludzie. Wśród świeckiej opozycji przeważały poglądy, iż Iran powinien zostać przekształcony w demokratyczną monarchię konstytucyjną na wzór szwedzki lub brytyjski. Przy czym nikt nie negował już wielkiego znaczenia islamu dla jednoczenia narodu. Dlatego też opozycjoniści uznali charyzmatycznego Chomeiniego za naturalnego przywódcę całego ruchu oporu. Zwłaszcza że lud okazywał mu coraz większe uwielbienie.
Po prostu mat
Rezy Pahlawiego nikt nigdy nie podejrzewał o odwagę. Pierwszy raz uciekał z Iranu w 1953 r. i już wtedy pozostałby na emigracji, gdyby Amerykanie nie zmusili go do powrotu do ojczyzny. Z początkiem 1979 r. szach znów zaczął myśleć o ewakuacji. Wcześniej jednak podjął ostatnią próbę zażegnania kryzysu, decydując się na przekazanie odpowiedzialności za kraj przedstawicielowi opozycji. Jego wybór padł na absolwenta Sorbony Szapura Bachtijara. Ów doktor nauk politycznych przez lata udzielał się w opozycyjnym Froncie Narodowym, aż w końcu został aresztowany przez SAWAK. Wtedy na własnej skórze przekonał się, jak pracuje policja polityczna. Dlatego zaraz po objęciu teki premiera nakazał jej rozwiązanie, a także wypuszczenie na wolność wszystkich opozycjonistów. Nowy rząd, złożony głównie z bezpartyjnych technokratów, zniósł cenzurę oraz przygotował projekty reform, zmieniających Iran w demokratyczne państwo.
Premier opowiedział się jednak przeciwko przyznaniu większej władzy szyickiemu duchowieństwu, czym rozwścieczył stronników Chomeiniego. „Bachtijar nie zdobył zaufania ani Chomeiniego, ani ulicy, ani też wojska, które coraz bardziej skłaniało się do sojuszu z przebywającym ciągle we Francji przywódcą rewolucji” – opisuje Robert Czulda w monografii „Iran 1925–2014. Od Pahlawich do Rouhaniego”. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że dotychczasowy system polityczny się wali. Oliwy do ognia dolał 8 stycznia 1979 r. prowokacyjny artykuł opublikowany przez rządowy dziennik „Etelat”. Pomówiono w nim ajatollaha Chomeiniego o homoseksualizm, co sprowokowało wybuch zamieszek w całym kraju. Bachtijar próbował negocjować z przywódcą duchowym szyitów, lecz ten twardo domagał się dymisji całego gabinetu. Jednocześnie w Paryżu utworzył Radę Rewolucyjną, ogłaszając ją jedynym legalnym rządem Iranu. Przekazał też protestującym, że mają blokować ministerstwa, aby uniemożliwić urzędnikom pracę.
W zaistniałej sytuacji do gry miał szansę powrócić szach, zwłaszcza że wciąż miał poparcie korpusu oficerskiego w armii. Tymczasem 16 stycznia 1979 r. ogłosił, że wyjeżdża na wakacje do Egiptu, dokąd zapraszał go prezydent Anwar Sadat. „W Teheranie żegnały go dziesiątki tysięcy osób, co stanowiło ilustrację faktu, jak bardzo podzieleni w jego ocenie byli Irańczycy. Świadomi sytuacji oficerowie błagali go, aby pozostał – nawet jeśli miało to oznaczać zduszenie protestów siłą” – opisuje Robert Czulda. Pahlawi stchórzył jak zawsze. Jedynie swym reprezentantem ustanowił senatora Dżalala Tehraniego. Ten po tygodniu uciekł do Paryża, by błagać Chomeiniego o odpuszczenie win i przyjęcie jego deklaracji wierności.
Triumf rewolucji
Tempo wydarzeń w Iranie zupełnie zaskoczyło Waszyngton. Przez cały miesiąc prezydent Jimmy Carter nie potrafił podąć decyzji, jak działać w tej sytuacji. Dopiero kiedy 1 lutego 1979 r. Chomeini przyleciał do ojczyzny, nakazał błyskawiczną ewakuację ostatnich 8 tys. obywateli USA nadal przebywających w Iranie. Tymczasem ajatollaha witało w Teheranie na ulicach 2 mln ludzi. Radość z jego powrotu wyraziła cała opozycja włącznie z lewicą. Wkrótce kolejni wysokiej rangi dowódcy przybywali na spotkanie do Chomeiniego, żeby zadeklarować mu swą wierność. Premier Bachtijar był skończony. Ale duchowny wypromował na nowego szefa rządu równie umiarkowanego demokratę Mehdiego Bazargana, dawnego współpracownika premiera Mosaddegha.
Utrzymywanie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi zdecydowanie przestało stanowić priorytet. Nowy szef rządu z entuzjazmem wykonał polecenie Chomeiniego, nacjonalizując National Iranian Oil Company oraz cały przemysł naftowy. W Waszyngtonie zawrzało i doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego Zbigniew Brzeziński zaczął po niewczasie planować nakłonienie irańskiej armii do zorganizowania puczu, co nastąpiło 9 lutego. Wierni szachowi oficerowie próbowali przejąć władzę w Teheranie, lecz ludność, religijne bojówki, stronnictwa polityczne oraz spora część jednostek wojskowych opowiedziało się po stronie Chomeiniego. Bunt po trzech dniach stłumiono, zaczęły się masowe aresztowania wyższych rangą oficerów, przeprowadzane przez bojówki i służby wierne Rządowi Rewolucyjnemu. Trybunały rewolucyjne pracowały na okrągło, wydając hurtowo wyroki śmierci. W krótkim czasie rozstrzelano połowę korpusu oficerskiego, czyli jakieś 12 tys. osób. Pozostawieni przy życiu oficerowie z wielką gorliwością służyli nowej władzy. Z podobną zaciekłością tropiono, a następnie zabijano funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SAWAK. Wobec Stanów Zjednoczonych Chomeini uciekł się do szantażu, ogłaszając embargo na dostawy ropy, czym zapoczątkował wybuch światowego kryzysu naftowego. Przytłoczony problemami prezydent Carter starał się łagodzić nastroje. USA zaprzestały jakichkolwiek wrogich działań wobec nowego rządu Iranu, okazując mu wręcz swe poparcie. Nawet rezydentura CIA w Teheranie została zredukowana do minimum stanowiącego zaledwie czterech pracowników. Wszystkich dla niepoznaki sprowadzono z innych części świata. Szef placówki Tom Ahern został tam oddelegowany w trybie pilnym z Japonii. Jego podwładny, były pilot William J. Daugherty, dopiero zaczynał służbę w agencji. „Niewiele wiedziałem o Iranie. Jeszcze mniej o Irańczykach. Cała moja wiedza o Iranie, poza wieczornymi wiadomościami telewizyjnymi i 3-tygodniowym szkoleniem na temat regionu w Departamencie Stanu, ograniczała się do tego, czego dowiedziałem się, przez pięć tygodni czytając przy biurku akta operacyjne” – wspominał po latach. Waszyngton z własnej woli zasłonił sobie oczy i uszy, gdy rodziła się przyszłość nie tylko Bliskiego Wschodu.
Ku republice islamskiej
Wielka demonstracja kobiet sparaliżowała Teheran nie przypadkiem 8 marca 1979 r. Dziesiątki tysięcy pań wyszły na ulice, aby protestować przeciw nakazaniu im noszenia ubiorów zgodnych z zasadami islamu. Przy tej okazji Chomeini zniósł ustawę gwarantującą im równouprawnienie. Dla mieszkanek Teheranu, uwielbiających francuską modę, stanowiło to prawdziwy szok. „Co prawda podczas rewolucji wiele z nich nosiło chusty, ale był to przejaw ich sprzeciwu wobec szacha. Popierały rewolucję, bo widziały w niej wolność wyboru, a także szansę na pełną równość wobec mężczyzn” – pisze Robert Czulda. Protesty okazały się tak masowe, że władze zdecydowały się ustąpić. Wyegzekwowanie zasad szariatu wobec kobiet odłożono na koniec roku. Wcześniej 1 kwietnia 1979 r. zorganizowano referendum, w którym zapytano obywateli, czy są za utworzeniem Islamskiej Republiki Iranu. Entuzjazm po obaleniu szacha był tak wielki, że 98 proc. głosów oddano na „tak”. Tworzenie nowego państwa poparli nawet marksiści. „Liberałowie wraz z lewicą zaakceptowali Chomeiniego, gdyż odpowiadał im jego antyimperializm, który błędnie utożsamiali wyłącznie z antyamerykanizmem. Nie wiedzieli, że ajatollah z równą niechęcią potraktuje bliskie im idee” – wyjaśnia Szymon Pietrzykowski w opracowaniu „Rewolucja irańska (1978–1979) – przebieg, percepcja, znaczenie”.
Przebudzenie przychodziło stopniowo, acz bardzo szybko. Zaraz po referendum wprowadzono segregację ze względu na płeć w szkołach, wyrzucono kobiety z armii, zakazano importu z zagranicy alkoholu oraz wieprzowiny. W maju utworzono Korpus Strażników Rewolucji Irańskiej, który stał się zbrojnym ramieniem Partii Republiki Islamskiej (PRI), podporządkowanej duchowemu przywódcy. Nowy, jeszcze skuteczniejszy niż za czasów szacha system terroru uzupełniła stale rozbudowywana siatka trybunałów rewolucyjnych. Po krótkiej rozprawie każdy oskarżony uznany za zdrajcę rewolucji otrzymywał wyrok śmierci. Masowe egzekucje skutecznie tłumiły chęć oporu. Tymczasem bogaci Irańczycy, właściciele dużych firm, bankierzy zaczęli uciekać z kraju. Ich własność w lecie została znacjonalizowana, wraz z głównymi sektorami przemysłu. W tym samym czasie Chomeini zabrał się do muzyki pop. Zakazał jej, ponieważ uznał, iż deprawuje młodzież. Podobny los spotkał zachodnie filmy. Nim nadeszła jesień, media objęto ścisłą cenzurą, a nieprawomyślne książki spalono na stosach. Wprawdzie irańscy naukowcy i ludzie kultury pisali otwarte listy protestacyjne do Najwyższego Przywódcy, lecz on je ignorował. „Przez pierwsze pięć miesięcy tolerowałem, my tolerowaliśmy tych, którzy myślą inaczej od nas. Byli wolni, całkowicie wolni. Zaprosiłem do dialogu nawet komunistów. W odpowiedzi zaczęli palić uprawy, urny wyborcze, odpowiadając na nasze propozycje rozmowy siłą” – tłumaczył swoje decyzje Chomeini w wywiadzie udzielonym włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci. „Iran nie jest w moich rękach. Iran jest w rękach ludzi, to oni bowiem przekazali go osobie, która jest ich sługą, która chce dla nich tego, co dobre” – wyjaśniał swój punkt widzenia.
Najpopularniejszy towar eksportowy
Pod naciskami m.in. Henry’ego Kissingera prezydent Carter 21 października 1979 r. zgodził się, by szach przyjechał do USA na leczenie. Skutecznie rozwścieczył tym nadal nienawidzących monarchy Irańczyków. Dwa tygodnie później irańscy studenci, wspierani przez fanatycznych zwolenników Chomeiniego, wdarli się do ambasady USA w Teheranie. Wzięto 53 zakładników. Dla Cartera był to polityczny cios, po którym się już nie podniósł, bo przez 444 dni Stany Zjednoczone nie potrafiły doprowadzić do uwolnienia swoich obywateli. Atomowe supermocarstwo zostało w oczach całego świata upokorzone przez islamistów. Wszelkie podziały na szyitów, sunnitów i inne odłamy islamu w tym momencie nie miały znaczenia. Liczyła się satysfakcja trudna do opisania, a także wskazówka na przyszłość. Zwłaszcza że Chomeiniemu marzył się eksport islamskiej rewolucji do innych krajów. Miała ona przynieść powstanie nowych państw, w których panujące porządki określałyby surowe zasady Koranu. Dlatego zaprojektował niezwykły ustrój, gdzie nad wyłanianymi w powszechnych wyborach prezydentem i parlamentem wprowadził urząd Najwyższego Przywódcy Islamskiej Republiki, po czym sam go objął. Uznawał przy tym, że uczony duchowny, odwołując się do Koranu, ma prawo korygować każdą decyzję świeckich władz.
Ten model teokracji nie przyjął się w innych państwach Bliskiego Wschodu, jednak zapoczątkował wielki renesans najbardziej radykalnych nurtów islamu. Ku rosnącemu zdumieniu zlaicyzowanego Zachodu religia okazywała się mieć znaczenie. Za sprawą oddania wiernych jej siły nie dawało się złamać bez wielkiej brutalności. „Upadek szacha był katastrofą strategiczną dla Stanów Zjednoczonych i polityczną dla Cartera osobiście” – zauważał Zbigniew Brzeziński w książce „Cztery lata w Białym Domu. Wspomnienia Doradcy do Spraw Bezpieczeństwa Państwa 1977–1981”. Nieświadom wtedy jeszcze, co odrodzenie islamu przyniesie Europie oraz Stanom Zjednoczonym. „Osobiście muszę jednak stwierdzić, i to z bólem, że ze strony amerykańskiej można było zrobić o wiele więcej” – dodawał z żalem.