Całą magią dyrygentury jest odczytywanie intencji kompozytora w sposób niemal idealny, perfekcyjny; do tego potrzeba nie tylko doskonałej techniki, ale i wyobraźni, którą kształtuje się poprzez ogólny rozwój, oczytanie i wiedzę – uważa dyrygent prof. Mirosław Jacek Błaszczyk.

Prof. Błaszczyk jest dyrektorem Filharmonii Śląskiej im. Henryka Mikołaja Góreckiego w Katowicach oraz dyrektorem artystycznym i jurorem organizowanego przez tę instytucję X Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga, który rozpocznie się w piątek.

PAP: Który to już Pana konkurs na stanowisku szefa artystycznego Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga?

Prof. Mirosław Jacek Błaszczyk: To już mój piąty konkurs. Sporo się zmieniło przez te prawie 20 lat, bo rozpoczynaliśmy w erze faksów i kalek, a kończymy na mailach i na informacji, którą poprzez jedno kliknięcie myszką dociera do osób na całym świecie. Teraz mamy internetowe transmisje online, a informacje o każdym uczestniku i jurorze można sobie sprawdzić w aplikacji na smartfony. To zupełnie inne wyzwania dla organizatorów.

PAP: A co pozostało niezmienne przez te lata?

M.B.: Niezmienne jest to, że jak podczas pierwszego konkursu, tak i teraz dyrygent ma ten sam problem do pokonania – uczestnicy muszą w określonym czasie pokazać pracę z orkiestrą nad fragmentami utworów, zaprezentować walory dyrygenckie i pokazać swoją osobowość w muzyce. Drugą rzeczą niezmienna w konkursie jest promocja polskiej muzyki. Uczestnicy muszą się nauczyć kilku utworów polskich kompozytorów m.in. Karola Szymanowskiego, Mieczysława Karłowicza, Witolda Lutosławskiego. Dzięki temu jest szansa, że będą propagować tę muzykę u siebie.

Trwa ładowanie wpisu

PAP: Na czym polega konkurs?

Mirosław Błaszczyk: Wyrobiliśmy sobie markę naprawdę prestiżowego i jednocześnie najtrudniejszego międzynarodowego konkursu dyrygenckiego. Już na samym początku uczestnicy mają do przygotowania dwanaście partytur. To utwory z kanonu muzyki symfonicznej m.in. V Symfonia c-moll Ludwiga van Beethovena, IX Symfonia e-moll "Z Nowego Świata" Antonina Dvoraka, II Symfonia "Bożonarodzeniowa" Krzysztofa Pendereckiego, a także koncerty skrzypcowe Piotra Czajkowskiego. Ta liczba w porównaniu z innymi konkursami, gdzie do przygotowania jest kilka utworów i to jeszcze nie w całości, jest olbrzymia, a i tak ją w ciągu lat zmniejszyliśmy.

Z kolei liczbę uczestników, z uwagi na wzrost zainteresowania, musieliśmy zwiększyć i teraz jest ich 50. Pierwszy etap jest najtrudniejszy, ponieważ uczestnicy mają tylko 30 minut na pracę z orkiestrą i w tym czasie muszą pokazać się jak z najlepszej strony. Do drugiego etapu przechodzi 12 osób, a do finału – 6.

PAP: Za co uczestnicy będą oceniani?

Mirosław Błaszczyk: Ocenianie w konkursie dyrygenckim jest bardzo trudne. Na konkursach instrumentalnych czy wokalnych instrumentalista czy wokalista gra lub śpiewa, od początku ukazując swoją interpretację, a jurorzy oceniają skończoną wersję opracowanego dzieła muzycznego. W naszym konkursie dyrygent dopiero tworzy interpretację utworu, współpracując z orkiestrą dąży do wypracowania swojej wizji utworu. Wszystko, co zapisane w partyturze jest niebywałym bogactwem. To właściwie kopalnia wszystkiego – odcieni dynamicznych, artykulacyjnych. Jest ich praktycznie nieskończenie wiele, a trzeba wybrać to, co chcemy uzyskać, a co z kolei musi mieścić się w pewnym stylu. Stąd ważne, by dyrygent miał nie tylko wiedzę muzyczną, ale też ogólną wiedzę o sztuce i kulturze. W partyturze są tylko nuty i znaki, nie ma obrazu. Dlatego potrzebna jest wyobraźnia, a kształtujemy ją przez oczytanie, ogólny rozwój kulturowo-społeczny. Im ciekawsza osobność, tym dyrygent ma muzycznie więcej do powiedzenia.

W tym konkursie przepiękne jest to, że jeden fragment dyrygenci będą zapewne wykonywać kilka, a czasami kilkanaście razy i za każdym razem będzie to inna interpretacja – inne tempo, inna dynamika, inna artykulacja. To wszystko jest dla obserwatorów niezwykle frapujące, a dla jurorów - trudne, ponieważ muszą wybrać to, co jest najbardziej zgodne z zapisem nutowym.

Całą magią dyrygentury jest więc odczytywanie intencji kompozytora w sposób niemal idealny, perfekcyjny.

PAP: Idealny dyrygent to jaki?

M.B.: Od dyrygenta zależy, co melomani usłyszą, dlatego przede wszystkim musi on żyć muzyką. Jego technika manualna musi być dostosowana do stylu i charakteru, które muszą być ukazany w ruchach całego ciała dyrygenta. Ważna jest też mimika jego twarzy – powinna odzwierciedlać charakter danego utworu. Druga rzecz to jest kwestia, w jaki sposób dyrygent kieruje uwagi do orkiestry. Te nie mogą być długie opowiadania, ale muszą być krótkie wypowiedzi, trafiające w sedno problemu. Dyrygent musi też szybko reagować na ewentualne błędy, jakie mogą się pojawić w grze orkiestry. Ale najważniejszą chyba rzeczą jest to, by dyrygent miał coś do powiedzenia. To już wiąże się z wiedzą, nie tylko muzyczną, ale i ogólną. Pamiętajmy jednak, że uczestnicy konkursu są na początku swojej drogi. Przed nimi jeszcze wiele pracy, żeby stać się doświadczonymi dyrygentami.

PAP: Co daje zwycięstwo w konkursie?

M.B.: Zwycięzca otrzymują nagrodę w wysokości 25 tys. euro, ale nie to jest najważniejsze w ich wieku. Cenniejsza jest możliwość dyrygowania profesjonalnymi orkiestrami. Mamy ponad 20 pozaregulaminowych nagród w postaci zaproszeń na koncerty w Polsce i za granicą. Każda próba czy koncert z dobrymi orkiestrami to kolejne, bezcenne doświadczenie, tak potrzebne w tym zawodzie.

PAP: W poprzednim konkursie do finału dostały się dwie Polki, wcześniej Polacy byli wyróżniani, ale Polaków wśród zwycięzców jeszcze nie ma. Jest na to szansa w tym roku?

M.B.: W mojej ocenie tegoroczna polska ekipa jest najbardziej wyrównana ze wszystkich dotychczasowych konkursów, ale trzeba pamiętać, że wszyscy uczestnicy przyjeżdżają, żeby wygrać.

PAP: Jest Pan spokojny o przyszłość konkursu?

M.B.: Muzyka zawsze będzie funkcjonować, bo muzyka wychowuje, łagodzi, nie trzeba słów, żeby móc zrelaksować się w ten sposób, odprężyć, coś przeżyć. Dlatego też zawsze będą potrzebni dyrygenci.