Amerykański wokalista jazzowy Gregory Porter wystąpi 16 października w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Wcześniej -12 października artysta wystąpi w katowickiej siedzibie NOSPR, natomiast 15 października zagra w hali Gdynia Arena.

Urodzony w Los Angeles Porter zadebiutował w 2010 r. albumem "Water", za który otrzymał nominacje do nagrody Grammy w kategorii "najlepszy wokalista jazzowy". Na swojej debiutanckiej płycie piosenkarz wykonywał m.in. utwór "Black Nile" z repertuaru saksofonisty Wayne'a Shortera.

Kolejny krążek wokalisty "Be Good" z 2012 r. również spotkał się z dobrym przyjęciem krytyków i publiczności. Artysta zbierał pochlebne recenzje, podkreślające jego kompozytorski talent. W recenzji "New York Times'a" z 2011 r. pisano: "mocny baryton i przekonujące wykonania czynią z niego samorodną gwiazdę, która wie, jak podchodzić do melodii, pracować nad ekspresją i budową napięcia".

"Usłyszałem go po raz pierwszy w radiu, jadąc samochodem. Słuchałem jakiejś małej stacji jazzowej i usłyszałem piosenkę +Illusion+ z jego pierwszej płyty. Ciepło i przenikliwość jego głosu przypominała mi grę Lestera Younga na saksofonie. Poruszyło mnie to do głębi" - wspominał Don Was, dyrektor Blue Note Records. W tej prestiżowej jazzowej wytwórni Porter wydał swoją trzecią płytę, pt. "Liquid Spirit".

"Śpiewam o tym, co znam. O miłości, bólu, przywiązaniu do ukochanych a także niesprawiedliwościach i rasizmie. O wspólnocie - to napędza mnie do pracy" - wyjaśnia Porter w filmie, zapowiadającym wydanie albumu, który w 2014 r. został wyróżniony statuetką Grammy.

Zanim zdecydował się na karierę muzyka, Porter był utalentowanym obrońcą futbolu amerykańskiego, występował także jako aktor - znalazł się w obsadzie broadway'owskiego spektaklu "It Ain't Nothin' But The Blues". "Dziś śpiewam dla tłumów i czasem myślę sobie, że jeszcze parę lat temu śpiewałem przez 4 godziny we wtorkowe wieczory w malutkim klubie w Harlemie za 35 dolarów. Tym samym głosem. A może wówczas nawet lepszym, mocniejszym. Ludzie mogli przyjść i słuchać prawie za darmo. Musieli tylko kupić piwo za 3 dolary i mogli siedzieć całą noc" - wspominał w rozmowie z PAP w kwietniu 2017 r.

"Naprawdę kochałem tę pracę, choć przecież nie mogłem utrzymać się z tych 35 dolarów. Nie mogłem zapłacić nimi za czynsz czy najeść się. Musisz mieć w sobie pasję i miłość do tego, co robisz, żeby powiedzieć sobie: tak, zrobię to za 35 dolarów za noc. Niezależnie od tego czy przyniesie mi to sukces czy porażkę. Tym jest dla mnie jazz" - podkreślił.

W tym roku ukazała się kolejna praca Portera, poświęcony pamięci Nata "Kinga" Cole'a album "Nat King Cole and me", na którym piosenkarz wykonuje własne wersje najsłynniejszych piosenek Cole'a, m.in. "Mona Lisa", "Nature Boy" czy "Smile". Towarzyszą mu m.in. pianista Christian Sands, kontrabasista Reuben Rogers i perkusista Ulysses Owens; gościnnie na albumie zagrał także trębacz Terence Blanchard.