Książka i gazeta to niejedyne nośniki, dzięki którym podtrzymujemy kontakt ze słowem pisanym. Coraz częściej konsumujemy treści wpatrzeni w ekran czytnika albo słuchamy za pomocą audiobooków. Czy zatem zasłużenie przypina się nam łatkę nieczytających?
Polacy mało czytają. Ta obiegowa opinia, powtarzana jak mantra, zaczyna przypominać samospełniającą się przepowiednię – wbija się nam do głów, że odrzucamy zadrukowany papier, więc nic dziwnego, że dane dotyczące czytelnictwa lecą na łeb na szyję. Już mało kto zawstydzi się, kiedy ma odpowiedzieć na pytanie, ile przeczytał w tym roku książek – bo przecież nikt nie czyta, prawda? Nawet medialny straszak w postaci ciekawie pomyślanej kampanii społecznej „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka!” nie przyspieszył przyrostu naturalnego moli książkowych.
Czy więc rzeczywiście nie czytamy? A może po prostu podążamy z duchem czasu i książka w standardowym wydaniu nie zaspokaja naszych oczekiwań? Treść nie jest passé, za to forma obcowania z nią bywa anachroniczna.
Papier w odwrocie
– Czytelnictwo w naszym kraju spada – potwierdza dr Karol Jachymek, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS. Ale dodaje: – Czytamy najwięcej w historii. Przeglądamy, skanujemy wzrokiem, nieustająco coś śledzimy. Obcowanie z książką to czas celebry – trzymamy w ręku, kartkujemy, wąchamy, czasami po niej mażemy albo zaginamy rogi, co obrońcom świętości literatury nie mieści się w głowie. Jednak rano czy w dalekiej podróży stajemy się e-czytelnikami. Wieczorem z kolei chętniej sięgamy po książkę i czytamy do poduszki, bo książka wymaga innego stanu skupienia.
I od tych reguł zdarzają się odstępstwa. Istnieją jednak naukowe dowody na to, że – jak twierdzą brytyjscy i norwescy uczeni, na których w marcu tego roku powoływał się „Newsweek” – informacje przeczytane w tradycyjnej książce zostają nam w głowie na dłużej, wyobraźnia lepiej pracuje, a kto czyta zwykłą lekturę, bardziej angażuje swoje emocje i szybciej konsumuje treści niż użytkownik e-nośników. Z badań przeprowadzonych przez firmę badawczą Nielsen Norman Group z Fremont w USA wynika, że przeczytanie w tradycyjny sposób opowiadania Ernesta Hemingwaya zajęło ochotnikom 17 minut z kawałkiem, podczas gdy e-czytelnikom korzystającym z czytnika Kindle – nawet o 10 proc. więcej czasu.
Powyższe dane to woda na młyn dla obrońców książkowego ładu. A ci nieustannie biją na alarm i przerzucają się liczbami, które mają w końcu przemówić nam do rozumu. Ubiegłoroczne badanie „Stanu czytelnictwa w Polsce” autorstwa Biblioteki Narodowej nie tchnie optymizmem. W 2016 r. tylko 37 proc. ankietowanych sięgnęło po co najmniej jedną książkę, a 10 proc. – po co najmniej siedem. Ponad połowa badanych przyznała, że czytanie więcej niż trzech stron sprawia im trudność. A książkowy odwrót tylko się nasila. Nigdy nie byliśmy rekordzistami, ale w latach 2000–2004 odsetek czytających rocznie siedem i więcej książek wykazywał tendencję wzrostową (od 54 do 58 proc.). Później było tylko gorzej i od 10 lat taką brawurę czytelniczą deklaruje średnio nie więcej niż 40 proc. odpytywanych. Nadal jednak prawie co trzeci Polak wchodzi w posiadanie książek albo na drodze zakupu, albo pożyczając od znajomych. Choć w porównaniu do czasu sprzed pięciu lat chętniej pożyczamy, niż kupujemy; częściej obdarowujemy się książkami, niż korzystamy ze zbiorów bibliotek publicznych, które z roku na rok omijamy coraz szerszym łukiem (to największy spadek, bo w 2002 r. taką deklarację składał co czwarty czytelnik, dziś – co siódmy).
Słowo drukowane ma silnego konkurenta. Jest nim cyfrowy zapis, z którym coraz chętniej obcujemy w czytnikach.
Czytniki jeszcze nie w modzie
Co w ogóle wiemy o e-czytelnikach? Że to ludzie młodzi, najczęściej w wieku 25–34 lata (34 proc.), z wyższym wykształceniem (55 proc.), mieszkający w dużych miastach (najwięcej na Mazowszu – 34 proc. i w Małopolsce – 10 proc.), z lekką przewagą kobiet nad mężczyznami (w stosunku 51 proc. do 49 proc.). Najczęściej sięgają po fantastykę, a robią to tym chętniej, jeśli za ściągane pliki nie muszą płacić. Tak wynika z tegorocznego raportu „Zwyczaje Polaków związane z użytkowaniem e-booków i audiobooków” przeprowadzonego wspólnie przez Instytut Badawczy ARC Rynek i Opinia oraz firmę Virtualo, czyli de facto internetową księgarnię, która uchodzi za lidera w sprzedaży książek elektronicznych. Zaprzysięgli sympatycy książki w oprawach (a nie w czytniku) nazywają fanów nowej technologii „wyrywkowymi czytelnikami” albo „czytelnikami w wolnej chwili”, którzy, owszem, przeskanują wzrokiem kilka akapitów, ale tylko po to, aby oderwać się na moment od innych zajęć. Zresztą zaraz do nich wrócą i na pewno zapomną, o czym czytali.
Mówi się wprawdzie, że przeciętny e-czytelnik pochłania 2,5 książki miesięcznie, co daje imponujący wynik prawie 30 przeczytanych książek rocznie, a mimo to e-booki w Polsce stanowią między 3 a 5 proc. całego czytelniczego rynku. – Dużo czytelników ma opory przed e-czytaniem. Bierze górę przywiązanie do tradycyjnej książki – zapach i szelest kartek. Niektórzy narzekają na cenę. Albo boją się pogorszenia wzroku, chociaż czytniki mają ekrany wykonane w technologii e-ink, które nie męczą oczu. Tego samego nie da się powiedzieć o smartfonach i tabletach, przed którymi spędzamy przecież mnóstwo czasu – zauważa Martyna Bednarczyk, koordynator ds. marketingu w Virtualo.
Potentatami, jeśli chodzi o sprzedaż książek elektronicznych, są Amerykanie – ich udział na tamtejszym rynku wynosi powyżej 20 proc. O takim wyniku ciągle mogą pomarzyć Brytyjczycy (ok. 11 proc.) czy Niemcy (ponad 5 proc.). Średnia europejska wynosi ok. 7 proc. Prognozowanie dwucyfrowego wyniku w Polsce brzmi świetnie, ale nie zanosi się na to w najbliższym czasie. Nasi wydawcy ostrożnie wprowadzają e-booki na rynek, nie kierują się przy tym jednolitą strategią sprzedażową. – Nie mamy poczucia, że coś nas powstrzymuje w produkcji i sprzedaży e-booków, bo w swojej ofercie posiadamy ich ponad tysiąc – informuje Agnieszka Obrzut-Budzowska, rzeczniczka prasowa Prószyński Media Sp. z o.o. – Sprzedaż e-booków stanowi 4 proc. naszego całego rocznego obrotu, a mimo to znajdujemy się w ścisłej czołówce na rynku książki elektronicznej. Nasz roczny wynik osiągnął ponad 5 mln zł brutto.
Inną filozofię wyznaje Nasza Księgarnia. – Po prostu wydajemy ofertę bardzo trudno przekładalną na postać cyfrową: książki sztywno stronicowe dla najmłodszych, duże formaty, gdzie liczy się przede wszystkim ilustracja, szata graficzna, fizyczna postać książki wzbogacająca teksty. Z roku na rok wydajemy zatem coraz mniej e-booków, ale nie jesteśmy w tym działaniu reprezentatywni dla całego rynku, szczególnie dla rynku wydawnictw beletrystycznych – przyznaje Marek Dobrowolski, dyrektor handlowy Naszej Księgarni oraz prezes Platformy Dystrybucyjnej Wydawnictw.
Bo właśnie beletrystyka stanowi 80 proc. wszystkich tytułów, które wychodzą na nowoczesnym nośniku. Listę bestsellerów wśród e-booków z ostatniego kwartału tego roku – dane za Virtualo – otwiera „Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki” Colsona Whiteheada. Dalej uplasowały się „Czarna Madonna” Remigiusza Mroza, „Zapisane w wodzie” Pauli Hawkins, „Małe życie” Hanyi Yanagihary i „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood. Obecność nowości na sprzedażowym topie nie może dziwić, bo książka elektroniczna w cyklu wydawniczym chodzi w parze z książką tradycyjną, co jednak jeszcze do niedawna nie było takie oczywiste. – W 2011 czy 2012 r. e-booki wchodziły do oferty z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Obecnie większość wydawców wprowadza obie wersje książek do oferty jednocześnie. Problem stanowi książkowa backlista, bo chcąc wydać stare tytuły na cyfrowych nośnikach, trzeba teraz na nowo pozyskiwać do nich prawa na innych polach eksploatacji. Dlatego w przypadku nowości wydawcy dbają o stosowne zapisy w umowach – mówi Bednarczyk.
Audiobooki dopiero raczkują
O e-czytelnikach więcej wiadomo, jacy są, niż ilu ich tak naprawdę jest. – Szacujemy, że społeczność e-bookowa w Polsce liczy nie mniej niż 300–400 tys. osób – podaje Mikołaj Małaczyński, współtwórca aplikacji Legimi, która umożliwia dostęp do szerokiego katalogu e-booków i audiobooków. – Oczywiście liczba tych, którzy co najmniej raz lub sporadycznie sięgają po e-booki, jest znacznie większa, natomiast nie są to osoby na tyle często korzystające z elektronicznych wersji, by zakupić przeznaczone do tego urządzenie.
Twardy elektorat to zatem niecałe pół miliona osób. Ta grupa e-czytelników z pięciu oferowanych przez Legimi ofert abonamentowych wybierze tę bez limitu. Bo to jej się zwyczajnie opłaca – w cenie jednej papierowej nowości wydawniczej można mieć przez miesiąc nieograniczony dostęp do całego zasobu wirtualnych książek w wersji i tekstowej, i dźwiękowej. Sporadyczni klienci e-booków korzystają z najtańszej opcji, za 6,99 zł, żeby za niewielką opłatą zorientować się, cóż to w ogóle jest ta książka bez okładek i kartek. A czytającym regularnie niestraszne są wyższe opłaty ani dodatkowe – wcale niemałe – koszty. Zakup czytnika, czyli narzędzia do obsługi e-booka, to świadoma decyzja i wydatek rzędu 300–500 zł. Jest sens go kupować tylko po warunkiem, że rzeczywiście sporo czytamy – z ekranu. Prym wśród najpopularniejszych urządzeń nadal wiedzie wyprodukowany przez Amazona Kindle (66 proc. użytkowników), a daleko za nim są pozostałe czytniki – PocketBook (11 proc.), inkBook (7 proc.), Kobo (4 proc.) i reszta niesklasyfikowanych. – Brak subskrypcji na urządzenia oferowane przez Amazon to jedna z ostatnich barier dla Legimi na polskim rynku. Za kilka tygodni planujemy udostępnienie abonamentu również właścicielom Kindle’a, co sprawi, że będzie z niego mogło korzystać ponad 90 proc. wszystkich posiadaczy czytników w Polsce – obiecuje Małaczyński.
Tyle o wzrokowcach. Ale nie zapominajmy, że obcowanie ze słowem niejedno ma oblicze. Drugie to odsłuchiwanie za pośrednictwem lektora tego, co napisał autor. Mowa, oczywiście, o audiobookach, czyli książce mówionej, którą utrwalono na nośniku CD albo pod postacią plików w formacie MP3 lub MP4. W sumie nic nowego – przecież dawniej takie książki nagrywano na kasety magnetofonowe (jeszcze wcześniej na winyle). – Na podstawie danych z dostępnych badań szacujemy, że liczba słuchaczy audiobooków jest cztery może pięć razy mniejsza niż e-czytelników. Według Biblioteki Analiz w ubiegłym roku sprzedaż audiobooków wyniosła około 30 mln zł, co stanowi prawdopodobnie niemal jedną trzecią wartości rynku e-booków w Polsce. Inne badania – prowadzone przez Polską Izbę Książki oraz Bibliotekę Narodową – podają, że jest to nawet mniej, bo 20 proc. – ostrożnie liczy szef Legimi.
Oczywiście znów nie odkrywamy Ameryki, podając, że to właśnie Stany Zjednoczone liderują na audiobookowym rynku. Globalny rynek książki mówionej – tak wynika z szacunków Goodereader.com za 2016 r. – jest wart 3,5 mld dol. Z tego połowa przypada na USA. W Europie liczą się Brytyjczycy, Niemcy oraz kraje skandynawskie. Polska na razie wypada mizernie – audiobooki to zaledwie 1 proc. całego rynku książki.
Wiadomo, kto jest głównym odbiorcą książek przeznaczonych do odsłuchu; oczywiście – dzieci. I literatura dla nich przeznaczona jest zdecydowanie chętniej kupowana właśnie na nośniku CD (rzadziej w formacie MP3) niż w formie e-booków. Kobiety, zwłaszcza mamy, właśnie przez wzgląd na swoje pociechy preferują audiobooki na płycie, a mężczyźni wolą je pobrać pod postacią pliku. Format ma tu znaczenie. – Niesamowicie popularnie na CD są audiobooki dla najmłodszych – 40 proc. wskazań. W przypadku MP3 jest to zaledwie 18 proc. Z kolei fantastyka jest znacznie chętniej słuchana w formie plików (32 proc. wskazań) niż na płytach (20 proc.) – podaje ciekawostkowo Bednarczyk. I uzupełnia, że o ile dzieci wybierają bajki, dorośli słuchacze chcą, by im czytać sensację i kryminał, fantastykę, horror oraz thriller.
Tradycyjna książka wygrywa
O wyborze nośnika decyduje nie tylko przyzwyczajenie i wygoda, ale również cena. Sympatycy nowych technologii mają prawo narzekać na wyższy VAT w przypadku kupna książek nieanalogowych. Ceny zwykłych obłożone są tylko 5-proc. stawką, natomiast za e-booki i audiobooki trzeba zapłacić aż 23 proc. Jednakże to nie kwestie podatkowe wciąż faworyzują dawną książkę, tylko konserwatyzm kupujących. – Wyższy VAT jest problemem, ale nie kluczowym – zapewnia Dobrowolski. – E-booki kosztują w Polsce mniej w stosunku do ich drukowanych odpowiedników. Niewiele, ale zwykle są tańsze o 10–20 proc. Mamy też na rynku wydawnictwa, które wydają e-booki w takich samych cenach, co książki tradycyjne. Jest ich jednak niedużo. Nie znam natomiast wydawców wydających z zasady e-booki droższe od zwykłych książek.
Z kolei stając przed wyborem e-book albo audiobook, musimy pamiętać, że za luksus słuchania cena będzie wyższa. – Produkcja wersji dźwiękowej jest znacznie droższa i to nawet w sytuacji, kiedy mówimy o tekście czytanym przez jednego lektora, a nie o superprodukcji. Ten koszt rozkłada się później czasem na kilkaset, a w porywach na kilka tysięcy kopii, bo o sprzedaży takich nakładów pojedynczego tytułu mogą dziś myśleć wydawcy. Pamiętajmy również, że czas przesłuchania jednego audiobooka jest znacznie dłuższy niż przeczytania tego samego tekstu czy to w wersji papierowej, czy e-bookowej. W tym samym czasie czytelnik może sięgnąć nawet po kilka razy więcej tytułów niż osoba słuchająca – uważa Małaczyński.
Legimi ma w swoich zbiorach ponad 20 tys. e-booków i około 2 tys. audiobooków dostępnych w abonamencie. Ma nawet propozycję dla tych, którzy nie potrafią zdecydować, czy chcą czytać z ekranu, czy aby im czytano w słuchawkach. Stąd w ofercie prawie 800 tytułów na synchrobooki, które umożliwiają zmianę trybu czytanego na słuchany z lektorem. Natomiast pozostałe tytuły pozbawione tej komfortowej opcji można określić jako e-book z syntezatorem mowy. Legimi chwali się, że co trzeci użytkownik korzysta naprzemiennie z obu tych formatów.
Owszem, e-rynek mógłby lepiej prosperować, ale są dwie przeszkody: wspomniany konserwatyzm papierowych czytelników oraz finansowe ograniczenia wydawców. – Nie mamy osobnych budżetów na promocję e-booków. Do odbiorców zawsze docieramy poprzez informowanie o premierze książki papierowej – rozkłada bezradnie ręce Obrzut-Budzowska.
Co więc powoduje, że nie potrafimy masowo przemóc się do e-książek? Niby wiadomo, że cyfrowe konsumowanie treści to oszczędność na czasie – nie trzeba osobiście fatygować się do biblioteki ani długo czekać na realizację zamówienia; kupujemy e-booka i za chwilę jest na naszym czytniku – to tylko jedno, góra dwa kliknięcia. Niby mamy dostęp do dużego księgozbioru po wykupie niedrogiego abonamentu, więc odpada problem nietrafionego zakupu, bo jeśli dany tytuł nam nie pasuje, możemy sięgnąć po inny bez ponoszenia kolejnych opłat. Niby czytnik zajmuje mało miejsca w plecaku, a napakowane do środka cyfrowe książki dodatkowo nie ważą. A jednak w badaniach ciągle potwierdza się ta sama teza: ogólnie czytamy mało, a nałogowi czytacze, którzy podciągają statystyki, robią to chętnie za pomocą e-książek. Czyli kto nie czyta, tego e-book nie pociąga.
– Książka to sacrum – tak to widzi dr Jachymek. – Sacrum, które czasami zniechęca, kiedy lektura robi się trudna, ale mimo wszystko przyciąga. Jesteśmy wychowywani do literatury i mamy do niej nabożny stosunek, bo to jest nasza tradycja i taką ją znamy – pod postacią zwykłej książki. Często przez pryzmat książek odbieramy inną osobę; przyglądamy się jej domowej biblioteczce, bo ona coś nam mówi o tym człowieku. A co nam powiedzą pliki w komputerze? Tradycyjne czytelnictwo – także od czasów szkolnych i kanonu lektur – jest w nas mocno wprojektowane jako wartość nadrzędna. Miałem kolegę, który obnosił się z książką „Braci Karamazow” Dostojewskiego. Lektura szła mu opornie, ale za wszelką cenę chciał pokazać, że czyta.
Pozostaje pogodzić się z tym, że czytelnictwo ma dwa oblicza. Jedno – cyfrowe, wyrywkowe, dla zabicia nudy, przez co trudno mierzalne. I drugie – książkowe, tradycyjne i niestety pikujące, o czym świadczą przykre dane. Przynajmniej jedno nie budzi wątpliwości, że czytać warto – nieważne, jak ani ile; ważne, żeby w ogóle.