Wchodzenie w dorosłość, zderzenie z miastem, odkrywanie samej siebie stają się udziałem Wiolki, bohaterki powieści "Stancje" Wioletty Grzegorzewskiej. To kontynuacja wątków rozpoczętych w "Gugułach", powieści nominowanej do The International Man Booker Prize. Nominacja nie zmieniła mojego życia - mówi pisarka PAP.

W tym roku na długiej liście nominacji do The International Man Booker Prize, prestiżowej brytyjskiej nagrody literackiej, obok takich pisarzy jak Davis Grossman, Ismail Kadare czy Amos Oz znalazły się "Guguły" Wioletty Grzegorzewskiej.

PAP: Czy ta nominacja zmieniła Pani spokojne życie emigrantki na Wyspach Brytyjskich?

Wioletta Grzegorzewska: Gdy moja 10-letnia córka zwierzyła się w szkole, że jej mama jest nominowana do Bookera, nikt jej nie uwierzył. Nominacja nie zmieniła mojego życia nad Tamizą. Odczuwam natomiast zwiększone zainteresowanie czytelników - zaraz po ogłoszeniu nominacji pojawiło się mnóstwo recenzji "Guguł", czytelnicy zaczęli mi przesyłać informacje na mediach społecznościowych, wydawnictwa z różnych stron świata, nawet z Indii i Turcji, wyraziły zainteresowanie przełożeniem i wydaniem książki. Rozczarowaniem jest dla mnie fakt, że media niemal całkowicie pomijają pracę tłumaczki, która przełożyła hermetyczny język "Guguł" na angielski, co nie było łatwym zadaniem. Eliza Marciniak też zresztą otrzymała nominację do Bookera - jury postanowiło wyróżnić zarówno autora, jak i tłumacza.

PAP: Mieszka Pani w Wielkiej Brytanii ponad 10 lat. Jak zmieniła się sytuacja po czerwcowym głosowaniu dotyczącym Brexitu?

W.G.: Zmiana jest bardzo wyraźna. Akurat w czerwcu, podczas referendum, przeprowadziłam się ze spokojnej wyspy Wight do wschodniej Anglii, gdzie nastroje antyemigranckie są bardzo wyraźnie. Pamiętam, że bałam się wieczorem przejść przez park, którędy prowadzi droga na dworzec kolejowy, bałam się też rozmawiać z córką po polsku na ulicy. Kiedyś, gdy mijałyśmy grupę agresywnie wyglądających młodych ludzi, poprosiłam ją, żeby nie mówiła do mnie po polsku - to było okropne uczucie. Po referendum wszyscy byliśmy w szoku, zaskoczeni jego wynikiem i emocjami, które się potem wylały.

PAP: Jak wygląda sytuacja w pół roku po referendum?

W.G. Po ostatnich wydarzeniach związanych z atakami terrorystycznymi w Londynie odczuwa się taki nastrój rezygnacji. Ten ostatni rok był bardzo trudny. Czasem łapię się na myśli, że żyję w świecie, który przestałam rozumieć. Oglądamy świat przefiltrowany przez media, dociera do nas dziennie o wiele więcej informacji, niż jesteśmy w stanie przyswoić, przemyśleć, jakoś na nie zareagować. Wszyscy też próbujemy żyć normalnie, choć czasy robią się coraz bardziej napięte, groźne. W Wielkiej Brytanii czuje się to bardzo wyraźnie, tak jakby koło historii kolejny raz się obróciło i wracalibyśmy do czasów szalejących nacjonalizmów, antagonizmów religijnych, które rozsadzają Europę.

PAP: "Guguły" opowiadają o dzieciństwie bohaterki, które przypadło na lata 80. XX wieku. Wiolka wychowuje się w malutkiej wiosce, gdzie czas zatrzymał się gdzieś przed II wojną światową. Czy brytyjscy czytelnicy są w stanie zrozumieć tamten świat?

W.G.: Myślę, że nie do końca. Na pewno nie chwytają kontekstu politycznego książki, realia życia za żelazną kurtyną są im obce. Spotkałam się z opiniami, że wstęp tłumaczki, wprowadzający brytyjskich czytelników w ten świat, jest bardzo potrzeby, inaczej książka nie byłaby zrozumiała. Dla Anglików realia polskiej wsi są egzotyczne, więc ciekawe. Z drugiej strony - historie o samotności i dzieciństwie są uniwersalne, identyfikować się z nimi można na całym świecie.

PAP: Nawet w Polsce niektórzy czytelnicy "Guguł" powątpiewali, że pod koniec XX wieku nawet na głębokiej wsi można było żyć w takim oderwaniu od zdobyczy cywilizacji.

W.G.: Ale tak właśnie było. Gdy mój dziadek zmarł zrozumiałam, że był on jednym z ostatnich przedstawicieli świata dawnej kultury chłopskiej. To wtedy zapragnęłam ten świat opisać, także dlatego, że dane mi było wychować się w nim i go odczuć. Polska kultura chłopska odchodzi wraz z pokoleniem ludzi urodzonych przed II wojną światową. Pokolenie moich rodziców już tej tradycji nie kontynuowało.

PAP: Czy polska kultura chłopska odeszła na zawsze? W ostatnich latach można zaobserwować pewnego rodzaju modę na nawiązania do niej. Pojawiają się zespoły grające dawną muzykę ludową, reaktywowane są koła gospodyń wiejskich...

W.G.: Niedawno byłam na Hektarach, w mojej wiosce i zauważyłam, że ludzie, którzy w czasach PRL-u migrowali do miast, żeby pracować w fabrykach, wracają do domów swoich dziadków i chcieliby tę chłopską kulturę odtworzyć, reanimować. Tylko, że tego się nie da zrobić, to niemożliwe, tak jak nie da się reanimować kultury wędrujących Cyganów, która została w Polsce zepchnięta do bloków, czy kultury Indian z USA. Takie rzeczy odchodzą nieodwołalnie.

PAP: Czytając "Guguły", miałam wrażenie, że Pani nieco idealizuje świat polskiej wsi.

W.G.: Mam wrażenie, że w "Gugułach" pokazałam realia życia na wsi w Polsce lat 80. - wszechobecny brud, pewną obojętność wobec dzieci, mało sentymentalny stosunek do zwierząt. Bohaterka "Guguł" - Wiolka - to bardzo samotna dziewczynka, która właściwie wychowuje się sama. Wydaje mi się, że zachowałam umiar, jeśli chodzi o idealizację tamtej rzeczywistości, choć we wspomnieniach dzieciństwo zawsze jest piękne.

PAP: "Guguły" i "Stancje" wpisują się nurt polskiej literatury opowiadający o małych ojczyznach. Niemiecki krytyk literacki Marcel Reich Ranicki powiedział kiedyś, że polska literatura jest nieuleczalnie prowincjonalna i uznawał to za jej słabość. Czy myśli Pani, że miał rację?

W.G. Zdecydowanie nie zgadzam się z Ranickim. Myślę, że prowincjonalność jest wielką siłą polskiej literatury. Na opisanie czeka jeszcze wiele tematów właściwie nietkniętych - jak na przykład kultura i los Łemków czy polskich Tatarów, brakuje mi powieści z szeroką panoramą żydowskiego sztetla. Sednem naszej kultury jest ta różnorodność, jeśli będziemy się od niej odcinać, wyśmiewać prowincjonalność naszej literatury, to możemy stracić bardzo wiele. Ja nie odczuwam, żeby prowincjonalność polskiej literatury była wadą.

PAP: Powieść "Stancje", która właśnie trafiła do polskich księgarń, to jakby druga część "Guguł". Obie te powieści łączy osoba bohaterki, alter ego autorki książki.

W.G. "Stancje" to kontynuacja "Guguł", choć luźna. Bałam się opowiadać o dalszych losach Wiolki, bo sequele przeważnie się nie sprawdzają, ale nie byłam w stanie pisać o niczym innym, choć miałam inne pomysły. Czułam, że historia, która rozpoczęła się w "Gugułach", nie znalazła jeszcze właściwego zakończenia, że Wiolka powinna skonfrontować się ze światem w "Stancjach". A może ciągle nie ma zakończenia? To możliwe, że moja bohaterka kiedyś wsiądzie na prom i popłynie na wyspę Wright.

"Stancje", kolejna powieść Wioletty Grzegorzewskiej, ukazały się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)