KSIĄŻKI | Dwie kobiety, stara i młoda, dwie mentalności, dwa charaktery, spotkanie, które odmienia na zawsze. A do tego czarny fortepian, muzyka i skrywane namiętności, które targają bohaterami powieści.
Hanna Kowalewska, fot. K. Dubiel / Media

Kiedy Matylda dowiaduje się, że babka zapisała jej w spadku rodzinną posiadłość, w pierwszej chwili nie wie, co o tym myśleć. Babki prawie nie znała, a matka Matyldy mówi o niej
z żalem i niechęcią.

Może więc dziewczyna nie powinna wyjeżdżać z Warszawy i poznawać Zawrocia, malowniczego domu na prowincji, w którym czekają na nią tajemnice i… Właśnie, czym okaże się dla Matyldy to nastrojowe i intrygujące miejsce? Jakie tajemnice odsłoni pamiętnik babki? Czy uda jej się porozumieć z rodziną, z którą nie zawsze było łatwo?

Bestselerowa Tego lata, w Zawrociu to pierwszy tom bestsellerowej serii, która miała zakończyć się już kilka razy. Ale literaccy bohaterowie żyją własnym życiem i upominają się o dalszą opowieść. Pisarze mogą ich jedynie wysłuchać.

Szlachetność i literacki smak powieści Hanny Kowalewskiej uwiódł także czytelników, dlatego zawrociańska seria ma już sześć tomów i wciąż czeka na swój ciąg dalszy.

Wkrótce kolejne części serii w nowych okładkach: drugi tom - Góra śpiących węży już w lipcu.

Hanna Kowalewska z uwagą i mądrością opowiada o swoich bohaterach. Atmosfera powieści o Zawrociu ujęła też czytelników tajemniczością, sugestywnym nastrojem, dbałością o szczegół. A w losach Matyldy, Pawła, Pauli i innych postaci przeglądamy się niczym w lustrach. W końcu każdy z nas ma swoje tajemnice, namiętności i pragnienia.

Tego lata, w Zawrociu to magiczna opowieść o lecie, szukaniu własnych korzeni i przede wszystkim o urodzie życia. To powieść, która udowadnia, że przeszłość może być równie fascynująca jak teraźniejszość.

Fragmenty:

I. POKUSZENIE

1

Śmieszny kaprys starej, złośliwej kobiety – tej suchej czarownicy, która w ostatnich latach życia odrzuciła elegancką laskę i podpierała się wygrzebanym z leśnej podściółki, mocnym, brzozowym kosturem. Chodziła z nim przez miasteczko, sama podobna do suchego drzewa, ciągnąca wolno nogi – korzenie, pokryta korą, mchem, pleśnią… Moja babka! Ta czarna wrona, której bały się nawet bezdomne psy. To ona dała mi Zawrocie. Zapewne dlatego, że widziała mnie tylko raz w życiu i ani razu nie usłyszała o mnie pochlebnej opinii. Zło podbudować złem, nienawiść nienawiścią, samowoli dać do ręki wszystkie możliwości! Czy nie tak, babko? Na pewno tak! Tak…
Więc jestem tu! Stoję przed bramą twojej posesji. Przeszukuję torbę i wyjmuję całe to brzęczące żelastwo. Klucz do bramy. Klucz do domu. Klucze do pokoi. I mniejsze – do czego? Wszystkie starannie ułożone według wielkości i podzielone między trzy ozdobne, srebrne koła. Drżą mi ręce, nie mogę trafić do dziurki – jak bohaterka ponurego filmu grozy sprzed pół wieku. Za chwilę powinien poszybować ku mnie nietoperz albo sowa. Coś się powinno osypać, coś zgrzytnąć i przemknąć, ale nic takiego się nie dzieje. A jednak porywa mnie histeryczny śmiech. Pułapka schematów i ja w niej – mysz oddzielona wielką, metalową szpilą od smakowitego kawałka słoniny. Tak! Jestem tu! Jeszcze mogę się cofnąć! Ominąć czasoprzestrzeń napiętnowaną twoim istnieniem! Nie dać się złapać! Ale ty, babko, tak to urządziłaś, że trudno mi się oprzeć! Ten zapach! Ten kuszący zapach…
Powietrze przesuwa się posłusznie pod naciskiem bramki. Ciepły wiatr porywa moją sukienkę i popycha ścieżką prosto do domu. Zamek nie skrzypi. Drzwi się nie opierają. Wszystko ustępuje, jakby na mnie czekało. Mroczną ciemność rozcina pasek światła wlewającego się z nadworza – wyznacza bezpieczną ścieżkę. Idę nią w głąb ciemności. Czy rzeczywiście ten dom na mnie czeka? Czy może na mnie czekać dom złośliwej czarownicy? Czemu mnie to nie dziwi? A niepokoi tylko trochę – tyle, by czuć dreszcz, ale nie tyle, by uciec…
Może jednak powinnam się bać? Zaraz po wejściu do Zawrocia usłyszałam terkot telefonu. Zastanawiałam się przez chwilę, czy go odebrać. Telefon? Tu? Teraz? Czy aby na pewno do mnie?
– To ja – usłyszałam w słuchawce głos ciotki Ireny. – Chciałam sprawdzić, czy wszystko dobrze. Naprawdę chcesz nocować sama w tych pustych pokojach?
– Tak.
Mój upór, by poznawać to miejsce bez niczyjego, a zwłaszcza bez jej przewodnictwa, zdawał się urażać uczucia ciotki równie mocno jak to, że nie ona odziedziczyła Zawrocie. Nieświadomie, a może świadomie, usiłowała obudzić we mnie niepokój.
– Nie będzie ci nieswojo? – pytała po raz kolejny. – Jesteś pewna? Bo i cmentarz niedaleko, dom pusty, brzezinka za oknem… Ty jesteś dziewczyna z miasta, przyzwyczajona do ludzi, a tam głucha cisza!
– Włączyłam radio – skłamałam ze słodyczą w głosie, chociaż rzeczywiście zamierzałam wcisnąć jakiś zbawienny czarny guzik, by wypełnić ciszę muzyką. Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że na razie nie wiedziałam, gdzie jest radio. Ciotka na chwilę zaniemówiła. Nie znosiła u mnie tego lekkiego, zaczepnego tonu.
– Cóż – powiedziała po chwili sucho. – Jak uważasz. Nie każdy byłby taki odważny.
– Nie sądzę, ciociu, by babka miała zamiar mnie straszyć. A gdyby naprawdę chciała się trochę mną pobawić, równie dobrze mogłaby to zrobić u ciebie. Duchy mają inny od naszego stosunek do czasu i przestrzeni. Przychodzą, kiedy chcą, gdzie chcą i do kogo chcą…
Ciotka musiała w tej chwili poczuć mróz w kościach.
– Dajmy już spokój tym rozważaniom – przerwała mi pośpiesznie. – Widzę, że dobrze czujesz się w swoim – podkreśliła to słowo – nowym domu. Zadzwoń, gdybyś miała jakieś problemy.
– Dobrze, zadzwonię.









Odłożyłam słuchawkę i rozejrzałam się po przestronnym korytarzu. Obok mnie leżała podróżna torba, przed chwilą rzucona na podłogę. Starłam ręką kurz z dębowej komody pamiętającej pewnie zeszłe stulecie. Poprawiłam wiszące nad nią, równie stare lustro. Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie. Wydało mi się obce w prostokątnej, rzeźbionej ramie, nie współgrające z niczym, co jeszcze odbijało się w jego zamglonej od kurzu i mroku tafli – przemieszanie epok, stylów i jakości – i to ja byłam tym wtrętem i dysonansem, zbyt jasną plamą na stonowanym, harmonijnym płótnie czasu.
2
Śmieszny kaprys starej, złośliwej kobiety! Zło podbudować złem, nienawiść nienawiścią, samowoli dać do ręki wszystkie możliwości! Czy nie tak, babko?! Na pewno tak! Tak…
Wydaje mi się, że słyszę twój skrzekliwy śmiech. Bo przecież śmiejesz się – z całej rodziny i ze mnie. Może nawet przede wszystkim ze mnie. Patrzysz teraz z zaświatów na każdy mój krok, zadowolona z tego, że zmieniłaś – już nieodwracalnie – moje życie. Zmieniłaś je jednym strzępkiem kremowego papieru, na którym złożyłaś swój staranny, wykaligrafowany podpis. „Ja, Aleksandra z Kamilowskich Milska, zdrowa na ciele i umyśle, zapisuję całe posiadane przeze mnie mienie wnuczce Matyldzie”. Jak w złej, dziewiętnastowiecznej powieści! Widziałam ten zawijas, którym zaczęłaś swoje imię – podwójna pętla, groteskowo zaciśnięta na literze, powtórzona w moim imieniu, dusząca M w rokokowym splocie. Musiałaś się nieźle bawić przy sporządzaniu tego dokumentu – pewnie czart prowadził twoją rękę. Tylko czy koniecznie musiał podszepnąć ci moje imię?!
Tak, nie mam wątpliwości, że to diabelski podarunek. Pierwszy i zarazem ostatni, jaki od ciebie dostałam. Nigdy w życiu nie dałaś mi nawet cukierka. Co tam cukierek! Wystarczyłby mi twój uśmiech, pieszczota, jedno ciepłe, realne dotknięcie. Przez całe lata marzyłam o twoim głosie w słuchawce, o liście, o paczce zaadresowanej twoją ręką. A potem już tylko chciałam cię zobaczyć, choćby z daleka, z ukrycia, zza szyby. Nawet nie wiedziałam dokładnie po co – cóż bowiem można dostrzec przez chwilę i z oddali, jakie wnioski wyciągnąć z koloru sukienki, kształtu kapelusza, paru rozmytych przez perspektywę, wypracowanych i sztywnych gestów. Chciałam także zobaczyć miejsce, w którym żyłaś – to mityczne Zawrocie, niedostępne i tajemnicze, oddzielone od świata parkanem, żywopłotem i wielką bramą zamykaną na klucz, strzeżone przez wielkie psy.
Marzenia dzieciństwa – czyste i żarliwe. Zapomniałam o tobie w końcu, jak się zapomina o krasnoludkach, wilku, dobrej wróżce i złej czarownicy. Przestałam potrzebować bajek. Przestałam potrzebować twojej miłości. Zapomniałam o tęsknocie. Nie zdążyłam cię nawet, babko, znienawidzić. To było moje największe osiągnięcie tamtego młodzieńczego czasu. Moja młodsza, przyrodnia siostra, Paula, nie znosi nawet dźwięku twego imienia. Dla mnie jesteś jak postać z dawno przeczytanej książki, daleka i obojętna. Co ty na to, babko? Zawiodłaś się na mnie, nieprawdaż? Czyż nie liczyłaś na moją nienawiść? Czyż nie chciałaś się w niej ogrzać? Prozaiczne jest dawanie prezentów kochającym ludziom i pewnie nie w twoim stylu. Podarować tyle osobie nienawidzącej! Ubawić się jej zdziwieniem i psychiczną niewygodą! Poobserwować ją z wysoka! Tak, to bardziej zajmujące… Tylko, że źle trafiłaś. Paula byłaby lepsza. Dużo lepsza!
No właśnie, babko! Dlaczego ja?! Czyżby zdecydowało o tym tamto spotkanie? Widziałyśmy się ten jeden, jedyny raz. Ja byłam małą dziewczynką, ty zaś starzejącą się kobietą, patrzącą na mnie przenikliwie i chłodno.
– To jest twoja babcia – powiedziała matka, ale nie popchnęła mnie w twoim kierunku. Ty też nie wyciągnęłaś ku mnie ramion. Już po chwili przestałam zwracać na ciebie uwagę i gdyby nie fotografia, schowana na dnie szuflady w sypialni rodziców, rysy twojej twarzy na zawsze ulotniłyby się z mojej pamięci.
Ty miałaś większe szanse, by zapamiętać nasze spotkanie i wyrobić sobie zdanie o moim charakterze. Może właśnie wtedy poczułaś we mnie coś pokrewnego. Pamiętasz, jak zaszczyciłam swoją pięcioletnią pupą weselny tort kuzynki Zosi? Musiałam ci się wówczas wydać najnieznośniejszym bachorem na świecie. Nie dlatego, że rozsiadłam się na paterze, ale dlatego, że nie dałam się z niej ściągnąć. Ponad wszystko pragnęłam, by goście weselni dostrzegli w końcu moje istnienie. Gdy oczy biesiadników skupiły się na maślanej róży i napisie „Sto lat młodej parze!”, wdrapałam się na kolana ojca, a potem pacnęłam na ciasto. To był cudowny moment! Odważnie patrzyłam na zawieszony nad moją głową nóż i wianuszek wpatrzonych we mnie, zdumionych i groźnych twarzy. Pamiętam je do dzisiaj – podbite absyntem, groteskowo przetworzone przez dziecięce zmęczenie, wyobraźnię i papierosowy dym. Może zostanę pokrojona? Nawet chcę być pokrojona! Jestem weselnym tortem! Dostanę się każdemu po kawałku! Rozpłynę się w ustach! Wejdę do trzewi! To bardziej interesujące, niż być małą dziewczynką deptaną przez zapatrzone w siebie pary. W ogóle nie chcę być dzieckiem! Chcę być tortem! Słyszycie! Jestem tortem! Jestem tortem! Zjedzcie mnie! Dlaczego nie chcecie mnie jeść?!
Trzeba mnie było wynieść razem z tortową papką. Trzymałam się kurczowo patery, jakbym bez niej nie mogła istnieć. Siedziałam potem na niej w kuchni uparcie i nieruchomo. Moja matka wiedziała, że lepiej mnie tam zostawić. Nie było innego wyjścia. A właściwie było – mogła mnie pokroić na kawałki i udowodnić, że nie jestem słodkim przekładańcem. Ale to nie było w jej stylu. Nawet mnie nie uderzyła. Pozwoliła mi zasnąć na miękkim biszkopcie, w kąciku obok dębowego kredensu, którego zniszczona politura pamiętała początek wieku.
Nie wiem, co wówczas myślałaś, ale musiałaś coś myśleć. Może mruknęłaś gniewnie: – No tak, to było do przewidzenia! Moja córka wyszła za znajdę i prostaka, więc nic dziwnego, że urodziła złośliwego potworka, który zepsuł główny punkt weselnej uroczystości! – Mogłaś znowu, po latach niepewności i rozterek, wesprzeć swój upór, jeszcze raz samej sobie dowieść, że dobrze się stało, jak się stało, że wtedy, kilka lat temu, to ty, tylko ty, miałaś rację. Może nawet wówczas, patrząc, jak śpię z policzkiem przytulonym do chłodnej powierzchni kredensu, odcięłaś ostatnią nić porozumienia z córką. – Nie chcę tego widzieć – powtarzałaś sobie. – Nie chcę! Nie chcę! Jeśli ona, Krystyna, zamieniła aksamitne dźwięki fortepianu na tę różową, pulchną i bezkształtną kupę mięsa, przypominającą tupetem i bezczelnością tamtego, znienawidzonego człowieka, to nie chcę jej znać! Nie chcę! Nie chcę!
Nigdy więcej mnie nie zobaczyłaś. Pauli w ogóle nie widziałaś – urodziła się już po owym weselu. Za to codziennie mogłaś spotykać się ze swoją młodszą córką Ireną i jej dziećmi, Pawłem i Emilą. Miałaś prawie trzydzieści lat, by ich pokochać. Oni mieli tyle samo lat na zdobycie twojej miłości. A jednak wszystko oddałaś mnie. Stoję teraz na progu domu i patrzę na rozległą posiadłość. Nie może być darem miłości, więc czym jest? Darem nienawiści? Kogo chciałaś ukarać? Ciotkę Irenę? Pawła? Emilę? Moją matkę? Kuzynów, których nie znam? A może wszystkich? I jeszcze to senne miasteczko, którego dachy widzę w dolinie. Stoję na progu domu i zastanawiam się nad tym, co sobie zaplanowałaś. Prowincjonalna łamigłówka z wieloma niewiadomymi – puzzle z ładnym pejzażem i mnóstwem zagubionych fragmentów. Jest dom, drzewa, pierzaste chmury i złocąca się rzeka, ale nie ma już, czy może raczej jeszcze nie ma ludzi. Ty wiesz wszystko, ja nic. Ty znasz już rozwiązanie, gdy ja dopiero zacznę układać pierwsze puzzle. Ale tak czy owak zacznę…

Hanna Kowalewska - pisarka o dużych możliwościach warsztatowych – tworzy zarówno poezję, jak i opowiadania, ma też w swoim dorobku dramaty, słuchowiska i scenariusze filmowe. Autorka bestsellerowego i uwielbianego przez czytelników cyklu o Zawrociu. Tego lata, w Zawrociu – jego pierwsza cześć, od razu zyskała wielką popularność oraz została przetłumaczona na niemiecki i włoski. Powieść Julita i huśtawki w 2003 roku została uznana za Książkę Roku przez Magazyn Literacki Książki oraz nominowana do Śląskiego Wawrzynu Literackiego. Autorka wydała również kilka tomików wierszy, zbiór opowiadań i dwie powieści dla młodzieży.

Mimo iż nieustannie szuka literackich wyzwań i nowych tematów, w jej utworach można też znaleźć stałe motywy: samotność, śmierć, skomplikowane związki i uczucia. Czytelnicy cenią jej książki zwłaszcza za piękny i wysmakowany styl oraz poetycki klimat.

Prywatnie pisarka jest wielką miłośniczką warszawskiej Pragi. Uwielbia kolor różowy oraz apaszki, szale, chusty – ma ich niezliczoną ilość i ciągle marzy o nowych.
Nie wyobraża sobie pisania bez ulubionej kawy z miodem. Odpoczywa, fotografując, malując i słuchając szumu morza. Jej marzeniem jest zobaczyć wszystkie morza świata.