Poświęcenie Jacka Kurskiego, by przywrócić blask Krajowemu Festiwalowi Piosenki Polskiej w Opolu, zdaje się nie mieć granic. Rządowy prezes rządowej TVP, chcąc tego dopiąć, od tygodnia prowadzi szarżę, przy której legendarne boje ministra Waszczykowskiego na Malcie zaczynają blednąć. No ale cel jest szczytny, bo nie da się ukryć, że KFPP Opole od początku tego tysiąclecia dogorywał sobie cichutko.
magazyn / Dziennik Gazeta Prawna
Dla widzów w średnim wieku festiwal był uosobieniem nudy, a dla młodych – obciachu. Przepadały za nim głównie władze lokalne, bo promował miasto, oraz piosenkarze i kabareciarze, bo dawał zarobić. Poza tym zawsze jest miło przyjechać na kilka dni do urokliwego Opola, zabawić się ze starymi znajomymi i powspominać dawne czasy, gdy jedna noc kabaretowa stawiała na baczność całe kierownictwo Komitetu Centralnego. Zaś po obejrzeniu występu kabaretu Tey lub Jana Pietrzaka I sekretarz nie mógł zasnąć bez zażycia waleriany, popitej dużą ilością wódki. Była to piękna dekada, kiedy Radiokomitetem kierował Maciej Szczepański, zwany pieszczotliwie przez kolegów „Krwawym Maćkiem”, co brało się stąd, że gdy jakiś ówczesny celebryta w ocenie Szczepańskiego odchylił się nazbyt od linii politycznej partii, to prezes dbał, by została z niego mokra plama. Robił to z gorliwością trudną do przebicia. Nawet wysoko postawieni partyjni notable czasami miewali wrażenie, że „Krwawy Maciek” przegina. W maju 1973 r. wywalił z gmachu przy Woronicza prowadzącą „Wielką grę” Joannę Rostocką. Popularną prezenterkę zwolnił natychmiast po zakończeniu kolejnego z niedzielnych odcinków teleturnieju, bo na jej szyi zauważył krzyżyk.
„Dostałem ten krzyżyk. Jest to wisiorek, w którego kształcie na siłę można się dopatrywać podobieństwa do krzyżyka” – zapisał w dzienniku członek KC Mieczysław F. Rakowski. Następnie przedmiot ów zaprezentował Szczepańskiemu z pytaniem, co to jest. Ten opowiedział, że nie wie, ale wisiorek wkurzył partyjny aktyw. „To parszywe bydlę! Aktyw! Już widzę ten partyjny aktyw. Powstał tylko w jego wyobraźni. Szczepański jest jednym z klasycznych typów, którzy mają w d... jakąkolwiek ideologię. Ich ideologią jest forsa, stanowiska, baby, samochód, słowem – pełnia życia” – irytował się zazdrosny Rakowski. Nadgorliwość „Krwawego Maćka” mogła razić, ale szef Radiokomitetu znakomicie znał się na robieniu propagandy sukcesu. Poza tym, gdy zaczynał się festiwal w Opolu, to żyła nim cała Polska. To, że artyści szczerze Szczepańskiego nienawidzili i w końcu ochrzcili „Kieszonkowym Himmlerogoebbelsem”, stanowiło uboczny koszt sukcesu. A potem nadeszły ponure lata 80., nowa ekipa posadziła Szczepańskiego w więzieniu za defraudowanie państwowych funduszy i już nikt nie robił takich festiwali. Nawet po upadku komuny Opole nie odzyskało swego blasku. Aż nadeszła w mediach (obecnie z przyzwyczajenia zwanych publicznymi) dobra zmiana z twarzą Jacka Kurskiego. Jego determinacja, by Opolem już nie kilka dni, ale tygodniami, a nawet miesiącami żyła cała Polska, zasługuje na najwyższy szacunek. Prezes TVP wykazał się przy tym talentami przenikliwego psychologa i obrotnego menedżera, a nawet doświadczonego lekarza.
Rozedrgane nastroje panujące w Polsce i niechęć środowisk twórczych do obecnej władzy dają spore pole do popisu. Wystarczy próba umieszczania popularnej piosenkarki na jakiejś „czarnej liście”, aby zaowocowało to buntem. Jeśli nawet żadnej listy nie było, to i tak Kurski zrobił wszystko, żeby powstało wrażenie, że takowa istnieje. Po udanym zainicjowaniu bojkotu Opola prezes TVP uczynił to, co konieczne, żeby wzięło w nim udział jak najwięcej artystów. Gorączkowe szukanie rezerwowych na miejsce bojkotujących umacniało solidarność środowiska. O mały włos rozkręcającego się spektaklu nie przerwał prezydent Opola, zrywając umowę z telewizją i zamykając amfiteatr. Na szczęście Kurski się nie poddał i zaczął szukać innej lokalizacji, wiedząc, że po zatrzymaniu serca pacjentowi w stanie śmierci klinicznej należy zaaplikować elektrowstrząsy. Po takiej akcji reanimacyjnej festiwalem wreszcie zafascynowała się cała Polska. No bo przecież może on z zaskoczenia zawitać w dowolne miejsce. Wprawdzie mówi się o Kielcach, lecz tam natrafiono na opór kabareciarzy uczestniczących w Polskiej Nocy Kabaretowej 2017. Zazdrośni o to, że będą się musieli zmierzyć z prawdziwymi sułtanami zgrywy, nie chcą ustąpić z zarezerwowanej dla nich sceny. Oczywiście mógłby ich przegnać skromny oddział policyjnej prewencji lub grupa kibiców wyklętych z Korony Kielce, ale takie ucinanie zabawy mija się z celem. Opole może bowiem jak Latający Holender całe lato wisieć nad Polską. Grożąc, że jak desant komandosów spadnie na: Kołobrzeg, Zieloną Górę, Sopot, a może lepiej Toruń lub Licheń? „Nie o to chodzi, by złowić króliczka, / ale by gonić go, / ale by gonić go / je je jeh” – śpiewali w 1969 r. w Opolu Skaldowie. Dzięki takiemu rozwiązaniu niepotrzebna jest TVP ani Maryla Rodowicz, ani Kayah, ani nawet niezawodny Zenek Martyniuk. Po prostu w świadomości społecznej zaistniał wirtualny Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu bez Opola i bez piosenek, a przede wszystkim bez wkurzających obóz władzy artystów. Wypracowany przez Jacka Kurskiego model dobrej zmiany jest wiec bliski ideału. Choć rodzi groźbę skutków ubocznych. Wielu polityków Prawa i Sprawiedliwości może nie docenić zaangażowania prezesa TVP (szef RMN Krzysztof Czabański już zażądał wyjaśnień na piśmie) ani też dalekowzroczności jego poczynań. I zamiast iść w stronę telewizji bez: aktorów, piosenkarzy, reżyserów, tancerzy, prezenterów etc., zechcą zafundować wymianę elit w środowiskach twórczych. Wszystko przez to, że ta czynność ma stanowić sedno dobrej zmiany.
Rozedrgane nastroje panujące w Polsce i niechęć środowisk twórczych do obecnej władzy dają spore pole do popisu. Wystarczy próba umieszczania popularnej piosenkarki na jakiejś „czarnej liście”, aby zaowocowało to buntem. Jeśli nawet żadnej listy nie było, to i tak Kurski zrobił wszystko, żeby powstało wrażenie, że takowa istnieje
„W Polsce musi nastąpić wymiana elit” – powtarza regularnie Jarosław Kaczyński. Na razie dotyczy ona urzędników i prawników. Niestety pochodzący z wymiany nowy sędzia Trybunału Konstytucyjnego Lech Morawski wyrwał się na konferencję do Oksfordu i dokonał sztuki nieosiągalnej dla takich mistrzów pobudzających wyobraźnię aluzji, jak choćby Jeremi Przybora lub Agnieszka Osiecka. Zdaniem składającym się z circa dziesięciu słów: zaszokował Anglików, przeraził gejów, oskarżył o łapownictwo kolegów sędziów, wskazał na lenistwo prokuratorów, oburzył obrońców praw człowieka i podważył konstytucję. Po prostu mistrz elity po wymianie. Jego pech polegał na tym, że porwał się na wystąpienie publiczne. Tysiące innych wymienionych rozsądnie siedzą w zaciszu biur i nie pchają się na scenę, dzięki temu my możemy mieć wobec nich jakieś złudzenia. Tymczasem ktoś, kto miałby zastąpić Kasię Nosowską, Urszulę czy Kombi, musiałby nie tylko wejść na scenę. Co gorsza, musiałby zaśpiewać, na czymś zagrać, a nawet równocześnie podrygiwać. Jacek Kurski potrafi obsługiwać gitarę i śpiewać przy tym pieśni Kaczmarskiego, ma więc pojęcie, że nie jest to takie proste. A jeszcze dochodzi do tego konieczność sprawienia, by publiczność nie pobiegła do najbliższego sklepu po zgniłe pomidory. Tymczasem publiczność mamy w Polsce bezwzględną i może się nie zachwycić artystą tylko dlatego, że pochodzi z dobrej wymiany.
Tu pojawia się sedno problemu. Otóż obóz władzy nie bardzo ma kogo posłać na scenę. Przy całej swej wielkiej energiczności Jan Pietrzak nie wypracował nadal zdolności bilokacji. Niestety swoje prawa ma też biologia, która wskazuje, że owszem da radę występować jeszcze piętnaście, no góra dwadzieścia następnych lat. Jednak potem może zażądać roku przerwy na odpoczynek. I co wtedy? Wprawdzie na festiwalu opolskim dałby radę zaśpiewać, a potem wygłosić odczyt sędzia Lech Morawski, lecz to nie załatwi wszystkich braków kadrowych. „Krwawy Maciek” z takimi problemami radził sobie za pomocą pobudzania wyobraźni widzów. Już w połowie lat 70. zaczęła po kraju krążyć plotka, że po sobotnim „Kinie nocnym”, gdy szedł jakiś dobry western lub kryminał, jeśli pojawiła się spikerka z kwiatkiem w butonierce, to należy czekać. Wprawdzie telewizja wyłączała sygnał, lecz pół godziny później dla wtajemniczonych, partyjnych bonzów miała znów włączyć, by wyświetlić jakiś zachodni film pornograficzny. Wracając do tych pięknych chwil, reżyser Jerzy Gruza wspominał: „Ileż to razy, nawet po zakończeniu nadawania, kiedy leciały po ekranie biało-czarne pasy, niektórzy widzowie dalej się wpatrywali w ekran z nadzieją, że jeszcze się coś ukaże”. I tym sposobem żaden program telewizyjny nie był Polakom potrzebny do tego, żeby z emocjami tkwić przy telewizorze. Wielki medialny sukces festiwalu opolskiego wskazuje, jaką drogą powinna iść rządowa telewizja. Co więcej, jej prezes dał dowody, że chce i potrafi. Chroniąc swoją partię, której tyle zawdzięcza, przed koniecznością dokonania wymiany wszystkich popowych i rockowych wykonawców na Zenka Martyniuka. Co przecież mogłoby mieć tragiczne konsekwencje. Podczas kampanii wyborczej młody Aleksander Kwaśniewski dawał radę hasać po scenie do rytmów disco polo. Natomiast za dwa lata dla Jarosława Kaczyńskiego mogłoby to być o jedną piosenkę za daleko. Dlatego kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości powinno dzielnie znieść dziką radość narodu, jaką wzbudziła opolska szopka, i nadal ufać w geniusz swego artysty dobrej zmiany, kierującego TVP. A jeśli mimo to przyplączą się wątpliwości, niech choć uwierzy Zenonowi Laskowikowi, który w 1972 r. śpiewał: „Artyści mogą masy robić w balona, / W osła i w barana, ogółem w konia, / A kto inny naszą maskę ubierze, / To takiego... aż poleci pierze”.