Do dziś dnia czuję się uchodźcą - powiedziała literacka noblistka z 2009 r. Herta Mueller na czwartkowym spotkaniu w Warszawie. Dla pisarki wywodzącej się z mniejszości niemieckiej w Rumunii, wyjazd do Niemiec był wyrwaniem się z więzienia dyktatury Ceausescu.

Herta Mueller mówiła w czwartek, że jej życie naznaczyły dwa totalitaryzmy - nazistowski i komunistyczny. Przyszła na świat w 1953 r. w Nitzkydorf w Rumunii, w rodzinie rumuńskich Szwabów. Był to czas, gdy mniejszość niemiecka w Rumunii czuła się podwójnie zagrożona: konsekwencjami przegranej u boku Hitlera wojny i szykanami komunistycznego państwa. Mueller wychowywała się w atmosferze lęku przed represjami komunistów. Jej matka w 1945 r. została deportowana do obozu pracy na Ukrainie, gdzie spędziła pięć lat. Ojciec Mueller wspominał służbę w SS jako najwspanialszą przygodę swego życia, a kiedy się upijał ku przerażeniu córki zwykł śpiewać nazistowskie pieśni.

"Jako dziecko nie rozumiałam, o co chodzi. Dopiero w gimnazjum zaczęłam czytać o przeszłości, także mojej rodziny. To było około 1968 r., niebezpiecznie było w tym czasie w Rumunii chodzić do Instytutu Goethego, ale i tak chodziłam. Szukałam odpowiedzi na pytanie, jaka jest nasza - rumuńskich Szwabów - odpowiedzialność za to, co stało się w trakcie wojny. Czytałam i bałam się, że trafię na nazwisko ojca. Z moim ojcem było trudno żyć, a ja nie chciałam brać odpowiedzialności za jego winę" - mówiła Mueller. Jak opowiadała, zrozumienia sytuacji nie ułatwiał jej fakt, że w powojennej Rumunii niemiecka mniejszość stała się rodzajem kozła ofiarnego dla całego kraju, który przecież był sojusznikiem Państw Osi. Rumuńscy Niemcy mieli, zdaniem komunistów, wziąć na siebie odpowiedzialność za całe zło, które się podczas wojny w Rumunii wydarzyło.

Ciągłe zagrożenie represjami powodowało, że życie rumuńskich Niemców było bardzo trudne. "Od zawsze myślałam o mojej wiosce, że jest stara, o mojej młodej matce, która przecież urodziła mnie zaledwie przekroczywszy 25 rok życia, że jest stara, o sobie – pięciolatce – że jestem stara. Wydawało mi się, że doświadczyłam już w życiu wszystkiego, zastanawiałam się, skąd wezmę siły, żeby przetrwać resztę życia. To był cień przeszłości. U nas nie wiadomo było, jak się cieszyć, jak smakować potrawy, jak się bawić, jakby piękno życia było zakazane" – wspominała noblistka.

Po studiach Mueller została zatrudniona jako tłumaczka w fabryce maszyn. Swoją pierwszą książkę "Niziny" pisała w biurze, między jednym a drugim tłumaczeniem instrukcji obsługi pras hydraulicznych. Służba bezpieczeństwa była w tych czasach w Rumunii wszechobecna, rewizje domowe, cenzurowanie listów, przesłuchania i groźby były na porządku dziennym i nikt się im nie dziwił. Wszystkie maszyny do pisania w kraju były zarejestrowane i raz w roku należało się z nimi meldować na policji. Brakowało nawet papieru do pisania. Jak wielu rumuńskich Niemców także i Mueller była pod nieustanna obserwacją Securitate. Odmówiła podpisania współpracy ze służbami, ale agenci nie zrezygnowali, grozili jej zwolnieniem z pracy, nawet śmiercią, innym razem byli bardziej przyjaźni, próbowali ją przekonać, że byłaby wspaniałym obserwatorem życia.

W fabryce, gdzie pracowała, rozpuścili plotki o tym, że jest ich współpracownicą, co spowodowało społeczną izolację Mueller. Pozbawiono ją w końcu nawet biurka, pracowała siedząc na schodach. W końcu i tak wręczono jej wypowiedzenie. Po zwolnieniu z pracy Mueller chwytała się różnych dorywczych zajęć, tłumaczyła, udzielała korepetycji, ale pracodawcy wcześniej czy później dowiadywali się, że nauczycielka ich dzieci jest "wrogiem narodu" i pisarka znowu zostawała bez pracy. Była tak biedna, że kradła w sklepach, aby przeżyć.

Po latach pisarka odkryła, że nawet wśród jej najbliższych przyjaciół byli współpracownicy Securitate. Współpracownikiem służb okazał się na przykład pisarz Oskar Pastior. Także jej najbliższa przyjaciółka z czasów pracy w fabryce, kiedy odwiedziła Mueller już w Berlinie, już na wstępie przyznała, że warunkiem wyjazdu było podpisanie dokumentu o współpracy z Securitate. Mueller wyrzuciła ją z domu dopiero wtedy, gdy znalazła w jej torbie kopię kluczy do własnego mieszkania i telefon do rumuńskiego konsulatu. Po latach Mueller stara się jednak znaleźć pewne usprawiedliwienia dla nich.

"Oskar Pastior nie tylko napisał wiersze o swoim powojennym zesłaniu w Donbasie, przez co automatycznie został zakwalifikowany przez rumuńskie służby do kategorii wrogów ludu, za co groziło 20 lat więzienia, ale był też homoseksualistą, co również było karalne. Myślę, że podpisał zobowiązanie o współpracy, żeby przeżyć. Trzeba też powiedzieć, że Pastior współpracował wyjątkowo opieszale i starał się nikomu nie zaszkodzić. Z kolei przyjaciółka, która odwiedziła mnie w Berlinie była chora na raka, chciała mnie spotkać jeszcze raz przed śmiercią. Nie było dla niej możliwości wyjazdu bez podpisania zobowiązania o współpracy. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie, nie można potępiać wszystkich, którzy podpisali zobowiązanie o współpracy" - mówiła pisarka.

Nie wytrzymując życia w klimacie nagonki, pogróżek, anonimowych telefonów Mueller złożyła w roku 1985 wniosek o wyjazd z kraju. W tamtym czasie Niemcy płacili Rumunii za każdego Niemca, który mógł wyemigrować, dlatego było to możliwe. W 1987 r. pisarka osiedliła się w Berlinie Zachodnim. Jak opowiadała w czwartek dużo czasu upłynęło, zanim przyzwyczaiła się do świata dobrobytu, na początku wszystko ją przerażało. Jeszcze przez kilka lat po wyjeździe z Rumunii Mueller odbierała tajemnicze telefony agentów Securitate, w których grożono jej śmiercią i listy z pogróżkami. Jednak życie w Berlinie było dla niej czymś wspaniałym. "Udało mi się uciec z więzienia dyktatury, byłam na wolności. Gdybym nie uciekła do Niemiec, umarłabym albo trafiła do szpitala psychiatrycznego. Do dziś czuję się uchodźcą" - mówiła noblistka.

Po przyznaniu pisarce nagrody Nobla jeden z jej dawnych prześladowców żartował w wywiadzie, że połowa nagrody powinna przypaść Securitate, ponieważ to ona właśnie dostarczyła Mueller tematów literackich. Choć rumuński reżim komunistyczny należał do najokrutniejszych, sprawców właściwie nie ukarano, nadal mają się, jak mówiła Mueller, lepiej niż przeciętni obywatele. W znakomitej większości wypadków nie uczczono też pamięci ofiar reżimu.

Jednak jej stosunek do Rumunii jest niejednoznaczny - Mueller kocha rumuński język i kulturę. "Myślę, że często to rumuńska część mnie pisze, choć nigdy nie piszę po rumuńsku. Nie potrafię. Rumuńskiego nauczyłam się dopiero w szkole, ale nigdy nie nabrałam takiej pewności siebie w tym języku, żeby w nim tworzyć. Język rumuński jest piękny, małe języki często są zmysłowe, bardzo metaforyczne. Rumuński bardzo mi sie podobał się, ja go smakowałam. Zawsze mam jednak w głowie dwa odpowiedniki danego słowa - rumuński i niemiecki" - dodała Mueller.

Spotkanie z Hertą Mueller odbyło się pierwszego dnia Warszawskich Targów Książki, które odbywają się na warszawskim Stadionie Narodowym. Niemieccy pisarze i wydawcy są w tym roku gośćmi honorowymi imprezy.