Jest fanem Bauhausu, płyt winylowych i Amy Winehouse. Swojego Fryderyka za debiut roku przekaże rodzicom. Piotr Zioła opowiedział nam o swoich pasjach i o tym, jak najważniejsza nagroda muzyczna na naszym rynku zamyka rozdział "Revolving Door".

Masz w domu specjalne miejsce, w którym trzymasz nagrody muzyczne? Na specjalną półkę, może przy kominku, teraz trafił Fryderyk za debiut roku.

Kominka nie mam. Nie jestem zwolennikiem półek chwały. Jak tylko przyjdzie tabliczka, blaszka z moim nazwiskiem, którą mogę sobie przyczepić do Fryderyka to sprezentuję go rodzicom. Oni będą wiedzieli, gdzie tę statuetkę postawić. Na pewno będzie im miło, a jak do nich przyjadę, to będę sobie od czasu, do czasu na nią spoglądał.

Rodzice zbierają wycinki gazet, materiały o tobie?

Chyba nie, a przynajmniej o tym nie wiem. Chociaż mama na 40-te urodziny dała tacie zeszyt z wycinkami o nim, więc może mnie też czeka taki prezent (śmiech).

Cieszysz się, że dostałeś Fryderyka za debiut roku, a nie popowy album roku?

Tak, bo szanse na tego drugiego wciąż mam, a za debiut dostaje się Fryderyka raz (śmiech). Tak naprawdę miałem świadomość większych szans w debiucie. Cieszę się, że tak się skończyło, bo mimo, że wrzucono mnie do popu, m.in. z Anią Dąbrowską, co też jest nobilitacją, to nie do końca czuję, że mój album to ta kategoria. Na pewno nie rozpatruję nagrody w sposób: dostałem za debiut, ale co poszło źle, że nie dostałem za album roku; bo takie pytania też mi zadawano po wręczeniu. Zamierzam Fryderyka wykorzystać pozytywnie. Statuetka jest dla mnie z jednej strony uhonorowaniem dotychczasowej pracy, zamknięciem pewnego etapu, ale też pozwoli mi to otworzyć nowy rozdział.

Minął rok od ukazania się "Revolving Door". Zmieniłeś się przez ten czas?

Na pewno dojrzałem, muzycznie. Ilość zagranych koncertów zweryfikowała moje obycie sceniczne. Jestem bardziej świadomy i mam większą kontrolę nad tym, co robię na scenie. Mogę panować nad swoim głosem tak, jak robię to w studio. Wcześniej stres i emocje nie zawsze mi na to pozwalały. Energia zespołowa, o którą od początku walczyłem, też rozwija się w dobrym kierunku. Przy okazji nauczyłem się , że nie zawsze dobrze jest iść na kompromisy. Wiem czego chcę, a jeżeli nie wiem czego chcę, to na pewno wiem, czego nie chcę. Zdaję sobie przy tym sprawę, że pewnych błędów nie udało mi się uniknąć. Kiedy rozpocząłem współpracę z Marcinem Borsem miałem 16 lat. Uprzedzał mnie przed pewnymi pułapkami, ale i tak mnie to przed nimi nie uchroniło, przynajmniej nie przed wszystkimi. I dobrze, bo trzeba trochę przeżyć na własnej skórze. Taka jest kolej rzeczy, dopóki się coś nie wydarzy, to nie zdajemy sobie sprawy, jakie są konsekwencje. Nauczyłem się również nie przejmować tak bardzo oceną innych. Staram się robić swoje. To ważna sprawa, bo jesteśmy narażeni na ciągłą ocenę, a dystans jest potrzebny.

Zmiany następowały stopniowo?

Pod koniec zeszłego roku zrobiłem sobie małe podsumowanie: co udało mi się zrealizować, gdzie popełniłem błędy. To pozwoliło mi zastanowić się nad tym, co mogę poprawić. Wiem, że trzeba mówić szczerze, nie trzymać w sobie uwag, uprzedzeń. Tak się lepiej pracuje. Rozwinąłem się więc muzycznie, ale też pod kątem osobowościowym czuję się silniejszy. Zapewne ta zmiana będzie widoczna na kolejnym albumie.

Już pracujesz nad drugą płytą?

Tak i ta wiedza, świadomość pozwalają mi szybciej i łatwiej osiągnąć to, do czego dążę. Wiem jak moje pomysły zrealizować, a czego uniknąć. To pozwala mi ustawić haczyki, widełki, poza które nie chciałbym wychodzić.

Jaki to będzie album?

Dla mnie na pewno lepszy. A czy dla innych także, to już pojęcie względne. Będzie lepszy, właśnie z tego powodu, że dojrzałem, że to będzie bardziej mój, aktualny album.

Od premiery debiutu minął rok, a od czasu, kiedy postanowiłeś zostać muzykiem? Pamiętasz moment, w którym poczułeś, że chciałbyś stać z gitarą na scenie, jeszcze w rodzinnym Opolu?

Mój tata zajmuje się muzyką, dzięki czemu cały czas była ona obecna w naszym domu i naturalnie to przyswoiłem. Kiedy chodziłem do liceum plastycznego myślałem, że bardziej pociągnie mnie w tym kierunku. Potem była szkoła muzyczna, ale też nie dotrwałem do końca. Na pewno przełomowym momentem był dzień, w którym mój kuzyn z Niemiec przyniósł koncert na DVD nieznanej mi wtedy jeszcze Amy Winehouse. Jak ją zobaczyłem to otworzyły mi się klapki, że z takim szczerym przekazem można dotrzeć do ludzi i jednocześnie uświadomiłem sobie, że muzyka odwołująca się do jakiegoś okresu, który teoretycznie już nie jest aktualny, jednak potrafi przenieść go w teraźniejszość i też działać. Wcześniej wiedziałem, że chciałbym poprowadzić swoje życie tak, żeby stanąć na scenie, ale to były dziecięce marzenia. Od momentu, w którym usłyszałem Amy, zacząłem myśleć o tym poważnie.

Interesujesz się architekturą. Jakiś konkretny kierunek cię szczególnie ciekawi?

Czytam teraz książkę jednego z głównych przedstawicieli Bauhausu, Waltera Gropiusa. W zeszłym roku w Berlinie odwiedziłem też archiwum Bauhausu i muszę powiedzieć, że modernizm jest mi najbliższy. Dodatkowo mieszkając na warszawskim Żoliborzu, zbudowanym w większości w stylu modernistycznym, przychylam się do tego kierunku architektonicznego. Podoba mi się jego oszczędna forma i ponadczasowość. Budynki mogły być zbudowane tydzień temu, jak i 80 lat temu i w każdej dekadzie wyglądać dobrze. Zresztą, takie przykłady mamy też w naszym modernizmie. Wystarczy spojrzeć chociażby na projekty małżeństwa Brukalskich, którzy zaprojektowali sporą część Żoliborza. W samej biografii Gropiusa podoba mi się, że interesował się różnymi dziedzinami sztuki, nie zawężał horyzontów tylko do architektury. Pokazywał, że do odpowiedniego postrzegania piękna potrzebne jest szersze spojrzenie na sztukę, że w projektowaniu trzeba spojrzeć na życie ludzi i ich funkcjonowanie. Tego też staram się szukać w muzyce, paradoksalnie wychodzić także poza nią. Ważne jest dla mnie, by nie ignorować pozostałych form sztuki. Z malarstwa, kina czy literatury też staram się czerpać emocje, które później pozwalają mi przekuć je na teksty i kompozycje.

Jakie widzisz największe zagrożenie dla artystów, jak patrzysz na swoje pokolenie, jak ono chłonie muzykę?

Obracam się przede wszystkim w środowisku muzyków i ludzi, którzy cenią muzykę, więc nieszczególnie spotykam się z praktyka piractwa. Ale pamiętam, że kilka czy kilkanaście lat temu, na piractwo patrzono bardziej pobłażliwie, a odbiorcy muzyki byli mniej świadomi. Teraz jest dużo lepiej. Zdecydowana większość przerzuciła się na platformy streamingowe. Wiadomo, że dla artystów nie są to znaczące kwoty, więc na pewno to jest jeszcze do uregulowania.

Popularne są streamingi, ale jednocześnie winyle. Jesteś fanem analogów?

Jestem bardzo winylowy i ważne jest dla mnie to, żeby wydawać płyty w tym formacie. Nawet jeśli chodzi o wizualne podejście. Winyle dają sporo przestrzeni, zresztą sam projekt “Revolving Door” graficznie nawiązuje do klasycznego wydania LP z lat powiedzmy 50. czy 60., łącznie z nadrukiem obrotów czy ustawień. Samo myślenie o winylu pomaga też w projektowaniu estetyki płyty. W szkole plastycznej moją specjalizacją była reklama wizualna, projektowaliśmy opakowania, dlatego szczególnie zwracam na nie uwagę. Dobrze jak muzyczna zawartość płyty jest na wysokim poziomie, ale do tego ma też odpowiednie opakowanie.

Najbliższe plany koncertowe?

Już za moment ogłoszę bardzo ważny dla mnie koncert, na festiwalu, na którym zawsze chciałem zagrać. Poza tym, będzie dużo plenerowych występów. Polecam je szczególnie tym, którzy zastanawiają się jaka może być moja druga płyta. Koncerty są dobrym tropem, jeśli chodzi o aranżacje i klimat. Nowych kompozycji jednak jeszcze nie będzie. Wraz z zespołem musimy znaleźć czas, żeby schować się, na przykład w Bieszczadach, tam skupić się na pracy i chłonąć wspólne chwile. To będzie nasz, tak zwany, wyjazd integracyjny, z którego mam nadzieję zrodzi się kolejny album.

Artykuł powstał we współpracy z Fundacją Legalna Kultura, która prowadzi bazę legalnych źródeł dającą dostęp do zasobów kultury zgodnie z prawem i wolą twórców. Baza Legalnych Źródeł znajduje się na www.legalnakultura.pl