Akcja "Wisła" z 1947 r. była czystką etniczną wobec ludności ukraińskiej, nie bójmy się tak tego określać - mówi prof. Tomasz Stryjek. Walka z UPA byłaby skuteczniejsza, gdyby polskie siły skierowano wyłącznie przeciwko ukraińskiemu podziemiu, a nie przeciw ludności cywilnej - podkreśla historyk z ISP PAN.

PAP: Jak wyglądała w Polsce po wojnie sytuacja ukraińskiego podziemia, związanego z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów oraz Ukraińską Powstańczą Armią?

Prof. Tomasz Stryjek: Po wojnie w Polsce komunistyczne władze nie przykładały wielkiej wagi do podziemia ukraińskiego, lecz do zbrojnego podziemia polskiego, zwłaszcza w latach 1944-1946, gdy polski ruch antykomunistyczny był jeszcze dość silny. Walka o ustanowienie "nowego porządku" - w ocenie władz - musiała najpierw odbyć się z polskim podziemiem, w tym również z legalną jeszcze wówczas opozycją, czyli przede wszystkim PSL-em. Tuż po wojnie pokonanie UPA dla polskich komunistów nie było priorytetem. Trzeba to brać pod uwagę, by zrozumieć, że później, czyli od zimy 1947 roku, gdy polskie podziemie właściwie było już złamane, stosunek do UPA zmienił się dość gwałtownie.

Po styczniowych wyborach roku 1947 okazało się, że z komunistami, przy ich wręcz jawnych fałszerstwach i brutalnym zwalczaniu PSL, nie sposób wygrać. To dodatkowo podłamało opierającą się podporządkowaniu ZSRR część społeczeństwa polskiego.

PAP: Operacja "Wisła" to 1947 rok, natomiast wcześniej realizowano wobec ludności ukraińskiej tzw. repatriację...

Prof. Tomasz Stryjek: Tak, mimo że w komunistycznej Polsce w jej pierwszej fazie nie postrzegano Ukraińców jako istotnej przeszkody do ustanowienia monopolu władzy, to nie należy też zapominać, że w latach 1944-1946 działania wojskowe - na obszarach wschodniej Polski - były prowadzone. Otóż żołnierze LWP – zgodnie z umową tzw. repatriacyjną pomiędzy Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego oraz rządami trzech republik radzieckich: ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej – wykonywali akcję wymiany ludności według kryterium narodowościowego.

Wymiana ta w założeniu miała być dobrowolna i nawet stosunkowo dużo Ukraińców, a tym bardziej Łemków, z niej skorzystało, jednak wielu z nich dość szybko zorientowało się, jakie są prawdziwe warunki życia w ZSRR i wracało do Polski. Wówczas okazało się, że przemoc ze strony wojska przy tym przesiedlaniu jest konieczna. W ostatnim roku obowiązywania umowy - do końca 1946 - położono kres zasadzie dobrowolnej wymiany. Wskutek tego w sumie z Polski wyjechało lub po prostu musiało wyjechać blisko 500 tys. Ukraińców i Łemków.

Intensywnych działań wobec UPA nie prowadzono również dlatego, że zdaniem teoretyków wojskowości i historyków wojen skuteczna walka regularnego wojska z partyzantką wymaga, by przewaga sił po stronie oddziałów pacyfikacyjnych wynosiła 10 do 1. Taką przewagą nie dysponowały dywizje Ludowego Wojska Polskiego skierowane do województw rzeszowskiego i lubelskiego. Na tym etapie władze zakładały, że problem działalności UPA rozwiąże się wraz ze spowodowaniem dużego ubytku ludności ukraińskiej w tej części Polski.

PAP: Jaki był stosunek UPA do Polski po zakończeniu II wojny światowej?

Prof. Tomasz Stryjek: Polska dla Ukraińskiej Powstańczej Armii była po wojnie krajem przerzutowym z USRR do Niemiec. Głównie z tego powodu UPA opłacało się utrzymywać własne struktury w - jak to mówili wtedy Ukraińcy - tzw. kraju zakierzońskim, czyli w kraju za linią Curzona. W Niemczech, głównie w amerykańskiej strefie okupacyjnej, działały środowiska ukraińskie, a sama Polska, w odróżnieniu od Związku Sowieckiego, była państwem o jeszcze dość słabo kontrolowanych granicach i jeszcze nie tak represyjnym jak ZSRR. To powodowało, że stosunkowo łatwo Ukraińcy mogli przedostawać się do Niemiec. A także wracać do zachodniej części USRR z instrukcjami, co do dalszej walki przeciw Sowietom.

PAP: Czy zgodzi się pan z opinią, że do zrozumienia operacji "Wisła", a właściwie stosunku Polaków do tej akcji, konieczne jest rozpatrywanie jej w kontekście zbrodni wołyńskiej.

Prof. Tomasz Stryjek: Czystka etniczna dokonywana przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach na terenie Wołynia oraz Galicji Wschodniej (Małopolski Wschodniej) miała kulminację między połową 1943 a połową 1944 roku, ale w postaci pojedynczych akcji trwała nawet do maja 1945 roku. Miała ona o tyle inny charakter niż akcja "Wisła", że przybrała formę przede wszystkim zabijania na miejscu lub rzadziej wypędzania bez jakichkolwiek objawów troski o warunki przetrwania w nowym miejscu pobytu.

Pamięć o zbrodni na ok. 100 tysiącach cywilów była bardzo świeża, choć wiedza o niej w całym społeczeństwie polskim - jak pokazuje monografia o akcji "Wisła" prof. Jana Pisulińskiego z Uniwersytetu Rzeszowskiego, która ukaże się w najbliższych dniach - nie była powszechna. O ile mit "Ukraińca-rezuna" miał zasadnicze znaczenie dla mieszkańców Kresów i pogranicza polsko-ukraińskiego na Zakierzoniu, o tyle wśród żołnierzy realizujących akcję "Wisła" raczej nie miał, ponieważ zdecydowana większość z nich nie była związana z Kresami.

Na wiosnę 1945 roku doszło też do akcji polskiego podziemia obozu narodowego (Narodowe Siły Zbrojne, Narodowe Zjednoczenie Wojskowe) wobec wsi ukraińskich, przede wszystkim w Wierzchowinach i w Piskorowicach. Prowadzono je pod hasłem odwetu za wymordowanie Polaków przez UPA w poprzednich dwu latach. Jednak w istocie one także były zbrodniami masowymi, tyle że prowadzonymi wobec pojedynczych wsi i bez szerszego planu, innymi słowy aktami „ślepej zemsty” na przypadkowo wybranych całych społecznościach ukraińskich.

Z drugiej strony w tym samym 1945 roku, w związku z zagrożeniem ze strony ZSRR, zawarto w okolicach Hrubieszowa porozumienie pomiędzy oddziałami UPA i Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość". Partyzantom obu narodowości chodziło o możliwość skoncentrowania się na walce z najgroźniejszym wówczas przeciwnikiem, jakim byli komuniści. Np. oddziały te wspólnie uderzyły na koszary NKWD oraz więzienie Urzędu Bezpieczeństwa w Hrubieszowie, skąd udało im się uwolnić około dwudziestu więźniów. Ciekawostką jest to, że w stacjonującym wówczas w Hrubieszowie 5. Pułku Piechoty Ludowego Wojska Polskiego służył Wojciech Jaruzelski. Pułk z opóźnieniem podjął pościg za żołnierzami WiN i UPA, wskutek czego ich nie ujęto.

PAP: Przechodząc już do samej akcji "Wisła" z końca kwietnia 1947 roku, czy istniało jakieś alternatywne rozwiązanie, inne niż przesiedlenia?

Prof. Tomasz Stryjek: Pytanie brzmi, czy mamy do czynienia z czystką etniczną wobec ludności ukraińskiej, czy z mniej lub bardziej niezbędną operacją wojskową. Inaczej: czy antypartyzanckiej operacji wojskowej musiała towarzyszyć masowa akcja wysiedleńcza?

Przychylam się do opinii, że nie, że taka akcja wysiedleńcza - gwałtowne uderzenie w sto kilkadziesiąt tysięcy ludzi - nie była konieczna, by skutecznie rozbić działające w Bieszczadach czy w okolicach Przemyśla kurenie UPA. W marcu 1947 roku było już tak, że wojsku udało się uzyskać kilkunastokrotną przewagę nad oddziałami UPA i wystarczyło je tylko skierować do bezpośrednich akcji przeciwko partyzantom. Gdyby działano w ten sposób, to bardzo możliwe, że może nie w trzy miesiące, ale do końca 1947 roku UPA na terenie Polski byłaby całkowicie rozbita.

Tymczasem dla komunistycznych władz w akcji "Wisła" najważniejsze było wysiedlanie ludności cywilnej, a nie zwalczanie UPA, bo do tego drugiego zadania skierowano o wiele mniejsze siły. Widać wyraźnie, że wysiedlanie Ukraińców to była „droga na skróty”, rozwiązywanie problemu na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej.

Władze postanowiły, że nie będą indywidualnie ustalały identyfikacji narodowej mieszkańców, lecz wysiedlą po prostu całość ludność wiejską z terenów o przewadze ukraińskiej i łemkowskiej. Trzeba zaznaczyć, że od początku to zadanie wykonywano bardzo skutecznie: całe wsie stawały się puste najdłużej po kilkunastu godzinach od rozpoczęcia akcji wysiedleńczej.

PAP: Jak to wyglądało w praktyce?

Prof. Tomasz Stryjek: Wysiedlenia były brutalne, choć nie tak drastyczne jak te przeprowadzane w latach 40. przez NKWD. Wojsko o świcie otaczało ukraińską wieś tak, by nikt nie mógł uciec. Ludziom ogłaszano decyzję o wysiedleniu, dając jedynie kilka godzin na spakowanie się. Starano się uniknąć zabójstw wobec opornych. Większym problemem były gwałty na kobietach oraz rabunki na stacjach postojowych, gdzie na transport czekano nieraz i dwa tygodnie. Akcja była przeprowadzana w dużym pośpiechu i wojsko nie zdążyło zgrać swych działań z administracją cywilną. W logistyce operacji zawodził przede wszystkim element transportowy.

PAP: Czyli była to czystka etniczna?

Prof. Tomasz Stryjek: To była ewidentna czystka etniczna, nie bójmy się tak tego nazwać, która poprzez wysiedlenie całej grupy narodowościowej miała na celu psychologiczne złamanie ludności ukraińskiej. Co więcej, w świetle prawa międzynarodowego może być dziś kwalifikowana jako zbrodnia przeciw ludzkości. W zachowanym dokumencie z 16 kwietnia 1947 roku dowodzący Grupą Operacyjną "Wisła" gen. Stefan Mossor napisał wprost, że wysiedlenia pozwolą "rozwiązać ostatecznie problem ukraiński w Polsce".

Brzmi to nieomal jak Endloesung, czyli "ostatecznie rozwiązanie kwestii żydowskiej”, aczkolwiek Mossor nie miał oczywiście na myśli eksterminacji Ukraińców i Łemków. Działań, za które odpowiadał, nie można zaliczyć do tej samej kategorii co Holokaust: etnobójstwo, czyli dążenie do całkowitej asymilacji grupy narodowościowej, nie jest tym samym co ludobójstwo, czyli dążenie do pełnej eksterminacji grupy społecznej. Niemniej użycie tych drastycznych słów ujawnia jednoznaczne intencje władz, co do pełnego zasymilowania Ukraińców i Łemków.

W ocenie akcji "Wisła", w której w sumie wysiedleniem objęto ok. 140 tys. Ukraińców i Łemków, należy również wziąć pod uwagę sprawę obozu koncentracyjnego w Jaworznie, do którego trafiło ok. czterech tysięcy osób podejrzewanych o związki z UPA, a także przedstawicieli ukraińskiej inteligencji, m.in. duchownych czy nauczycieli.

Warto zaznaczyć, iż od początku poza Ukraińcami wysiedlano również Łemków, na terenach zamieszkania których UPA była bardzo słaba, a także polskie rodziny mieszkające we wsiach o przewadze ukraińskiej lub łemkowskiej. Uważa się, że nawet do 15 proc. wysiedlanej ludności było polskiej narodowości. Gdy w trakcie akcji zorientowano się, że obszar deportacji całkowicie pustoszeje, tej ostatniej przeważnie pozwolono zostać.

PAP: Na ile operacja "Wisła" była przedsięwzięciem polskim, a na ile sowieckim? Walki UPA z Sowietami, jak i zwalczanie w ogóle ukraińskiego ruchu niepodległościowego przez NKWD w latach 1944-1950, były szczególnie intensywne. W Polsce często się o tym zapomina, postrzegając UPA głównie jako organizację antypolską.

Prof. Tomasz Stryjek: Na Ukrainie w odróżnieniu od Polski opozycja mogła mieć tylko podziemny charakter; Ukraińcy wyłącznie nielegalnie i z bronią w ręku mogli bronić swojej tożsamości, choć czynili to - w obliczu przeważających sowieckich sił - bezskutecznie.

Natomiast sprawa wpływu sowieckiego na decyzję o przeprowadzeniu akcji "Wisła" nadal nie jest całkowicie zbadana. Obecnie wydaje się, że teza, iż była ona wykonana pod naciskiem sił bezpieczeństwa ZSRR, ma już niewielkie prawdopodobieństwo okazać się prawdziwą. Niemniej w tej sprawie trzeba przeprowadzić jeszcze ostateczne badania archiwalne. Stało się to możliwe w związku z otwarciem dostępu do ukraińskich archiwów na mocy ustawy Rady Najwyższej Ukrainy z 9 kwietnia 2015 roku. Obecnie historycy z zagranicy nie mają już problemów z dotarciem do dokumentów NKWD zachowanych w zasobie archiwalnym Ukrainy, o czym warto powiedzieć i co przy tej okazji warto docenić.

Co do udziału ZSRR w operacji "Wisła", to przez wiele lat po 1989 roku, gdy już można było ten temat badać, w Polsce utrzymywano, że był on przemożny. To oczywiście było korzystne dla polskiej strony, bo wskazywało głównego winowajcę np. w Stalinie czy Berii, którzy rzekomo mieli wydać polecenie przesiedlenia Ukraińców. Ponieważ po śmierci gen. Karola Świerczewskiego, które to wydarzenie władze postanowiły wykorzystać propagandowo do uzasadnienia deportacji, działano doprawdy w wielkim pośpiechu, "po drodze" stopniowo rozszerzając zakres terytorialny i ludnościowy operacji, niewiele wskazuje na to, aby była ona zaplanowana na zewnętrzne polecenie.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że decyzja polskich komunistycznych władz była całkiem autonomiczna. Jednocześnie była ona dość typowa dla tamtych czasów. Do masowych przesiedleń ludności doszło po wojnie nie tylko we wszystkich zachodnich republikach ZSRR, ale także w Rumunii, gdzie Niemców, Serbów i Węgrów z Banatu deportowano na wschód państwa. Co ciekawe, nie nastąpiło to wobec Rusinów i Ukraińców w północno-wschodniej części ówczesnej Czechosłowacji.

PAP: Czy na Ukrainie pamięta się o akcji "Wisła"?

Prof. Tomasz Stryjek: Tak, aczkolwiek sprawa ta nie zajmuje tak ważnego miejsca w pamięci zbiorowej i debacie publicznej na temat stosunków z sąsiadem, jak w Polsce zbrodnia UPA na Polakach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej z lat 1943-1944. Na poziomie akademickim niewielu badaczy ukraińskich zajmuje się tą problematyką, nie ma właściwie kompletnej monografii na ten temat, choć są cenne prace, np. książka Romana Kabaczija, wydana także w Polsce, dotyczące losów Ukraińców i Łemków, którzy wyjechali z Polski w latach 1944-1946 i zostali osiedleni w różnych regionach USRR.

Z kolei w Polsce pamięć o akcji "Wisła" ma fundamentalne znaczenie tak dla Ukraińców zrzeszonych głównie w Związku Ukraińców w Polsce, jak dla Łemków, zarówno nurtu ukraińskiego, jak karpatorusińskiego. Dla wielu z nich jest to do dziś doświadczenie fundamentalne, stanowiące o tożsamości zbiorowej ze względu na krzywdę, która została im wówczas wyrządzona.

Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)