Był ikoną popu lat 80. Po rozwiązaniu Wham! odnalazł się także w ambitnym repertuarze. W Boże Narodzenie zmarł George Michael.
Jestem w głębokim szoku. Straciłem najdroższego przyjaciela – przemiłego, życzliwego i niezwykle utalentowanego artystę” – tymi słowami pożegnał George’a Michaela Elton John. Do historii przeszło ich wspólne wykonanie „Don’t Let the Sun Go Down on Me”, które stało się przebojem na początku lat 90. Michael, a właściwie Georgios Kyriacos Panayiotou (jego ojciec pochodził z greckiej części Cypru), był już wtedy, obok Michaela Jacksona i Madonny, jedną z największych ikon popu.
53-letni George Michael zmarł w dzień Bożego Narodzenia. Żegnali go wielcy artyści, od Madonny, przez członków Duran Duran i Pet Shop Boys, po Paula McCartneya, Chakę Khan czy Marka Ronsona. „Mam złamane serce po śmierci ukochanego przyjaciela”, napisał na Twitterze Andrew Ridgeley. To z nim George Michael założył w 1981 r. zespół Wham!. Przetrwali zaledwie pięć lat, ale w pierwszej połowie lat 80. zdążyli sprzedać ponad ćwierć miliona płyt. Przeboje „Wake Me Up Before You Go-Go”, „Careless Whisper” i „Last Christmas” nie do końca spełniały artystyczne ambicje Michaela. Zdecydował się na karierę solową, pisał więcej piosenek inspirowanych funky i soulem. Debiutował odważną płytą „Faith”. Potem były „Listen Without Prejudice Vol. 1”, „Older” czy „Patience”.
Śpiewał nie tylko z gwiazdami pop, lecz także z Arethą Franklin i Lucianem Pavarottim. W studiu pomagali mu członkowie The Rolling Stones. W międzyczasie wywoływał narkotykowo-seksualne afery, z których jednak wychodził obronną ręką. Miał do siebie dystans i duże poczucie humoru. Wystarczy obejrzeć sceny z jego udziałem w „Małej Brytanii”, czy przypomnieć sobie, jak znienacka pojawił się w łóżku u Ricky’ego Gervaisa, kiedy ten kilka lat temu nagrał filmik na ceremonię British Comedy Awards. Albo występ w „Carpool Karaoke”, pierwszym odcinku programu Jamesa Cordena, w którym gwiazdy śpiewają swoje przeboje podczas jazdy samochodem. Tuż po śmierci Michaela światło dzienne ujrzały informacje, że artysta był niezwykle hojnym filantropem. Mało tego, osobiście pojawiał się w ośrodkach dla bezdomnych (zabraniał ujawniania w mediach, że to robi).
Jeszcze kilka tygodni temu informował, że pracuje nad nową płytą oraz filmem dokumentalnym o sobie „Freedom”. Tak jak inni zmarli w tym roku artyści, David Bowie czy Prince, największe komercyjne sukcesy odnosił w latach 80. Miał niezwykły talent sceniczny, osobowość i do tego marketingowy zmysł. A przede wszystkim niezapomniany, doskonały głos.